Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie”. (Łk 4,24)
Tomasz P. Terlikowski
Dziennikarz, publicysta
Kilka dni temu minęłaby osiemdziesiąta rocznica jego urodzin. Ksiądz Tadeusz Uszyński, proboszcz z mojej rodzinnej parafii św. Andrzeja Apostoła w Warszawie, nie żyje już dobrych kilka lat, ale słuchając tego czytania nie mogę się opędzić od myśli o nim.
Poznałem go (dużo powiedziane, po prostu uczył mnie katechezy), gdy byłem w szóstej klasie. Nie wiedziałem wtedy (i długo potem także nie), że ma za sobą przeszłość duszpasterza akademickiego w kościele św. Anny, że zorganizował warszawską pielgrzymkę akademicką, że studenci i pracownicy naukowi mówią do niego „wuju”. Wiedziałem za to, że dla uczniów ma cukierki, i niezłe pomysły.
Dzięki koledze, zacząłem angażować się w życie parafii. Nie doceniałem jeszcze wtedy księdza Tadeusza. Wydawało mi się, że za bardzo wspiera kombatantów, a za mało czasu ma dla nas, młodych. Dopiero wiele lat później dostrzegłem, że choć nie zawsze był z nami ciałem, to zawsze był duchem. A to podesłał książkę, a to zadał jakieś pytanie w biegu. I tak nas jakoś chował. Na tyle skutecznie, że wybił nam z głowy antykatolickie przesądy, kolegę doprowadził do dominikanów, a koleżankę do karmelu. I jeszcze kilka dobrych małżeństw wyszło spod jego ręki.
Ale to wszystko zobaczyłem dopiero po jego śmierci. Za życia, jak to młody człowiek, nie miałem czasu, żeby choćby odwiedzić księdza Uszyńskiego. Miałem wyrzuty sumienia, że w kilku sprawach zawaliłem, a do tego zdawało mi się, że ksiądz niewiele wie o nowoczesnym życiu.
Jak bardzo się myliłem zaczęło do mnie docierać dopiero niedawno. I całkiem niedawno uświadomiłem sobie, ile zawdzięczam temu całkiem zwykłemu człowiekowi, który nie wahał się dążyć do świętości.
Prorok to nie ten, kogo nie lubią w ojczyźnie, lecz ten, kto jest posłuszny Bogu. I za to go nie lubią.