Jerzy Żochowski jest drużynowym w 1 Drużynie Garwolińskiej Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”, zwanego Skautami Europy. W sobotę 10 kwietnia 2010, z grupą harcerzy, czekał na samolot prezydencki w Katyniu.
Mały Gość: Druhu, jak wygląda twoja praca na co dzień?
Jerzy Żochowski: – Jestem studentem historii. A oprócz nauki, moją pasją jest skauting. Jestem drużynowym i regularnie spotykam się z zastępowymi, czyli z chłopakami w wieku 15–17 lat. Razem ustalamy, jak oni mają prowadzić kilkuosobowe zastępy chłopców w wieku od ok. 13 do 15 lat. Nie planujemy wielkich bohaterskich akcji, bo na szczęście żyjemy w czasach, gdy ojczyzna takich postaw nie wymaga. Zajmujemy się zwykłymi rzeczami. Komuś na przykład brakuje mundurka, jakiś zastęp potrzebuje apteczki. Te „zwykłe”, codzienne sprawy trzeba, dobrze i na czas załatwić.
10 kwietnia 2010 byłeś w Katyniu. I zaczęły się zadania niezwykłe...
– Z pięcioma kolegami, jako przedstawicieli Skautów Europy, zaproszono nas do Katynia. Rano 9 kwietnia z harcerzami z ZHP i ZHR wyruszyliśmy z Warszawy. Przedtem pomagaliśmy ładować krzesła na uroczystości. Ten wyjazd był dla nas wyróżnieniem. Pierwszy raz jechaliśmy na miejsce-symbol tak dramatycznej historii Polski. Przy gitarze śpiewaliśmy piosenki patriotyczne. My, skauci, odmawialiśmy Liturgię Godzin, czyli modlitwę brewiarzową. Rozmawialiśmy z przedstawicielami Rodzin Katyńskich – to było spotkanie z żywą historią: starsi ludzie opowiadali o swoich ojcach zamordowanych w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Wcześnie rano, 10 kwietnia, byliśmy w Smoleńsku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.