Rozmowa z Beatą Polak, perkusistką
Kim chciałaś zostać jako dziecko?
– Tancerką baletową! To moje niespełnione marzenie. Przez kilka lat chodziłam na zajęcia gimnastyki artystycznej. Oj, wiele razy miałam łzy w oczach podczas przedstawień teatru tańca współczesnego, bardzo mnie to poruszało...
W takim razie, jak to się stało, że zostałaś perkusistką?
– Wszystko potoczyło się zupełnie niespodziewanie. Od dziecka chodziłam do szkół muzycznych. Na lekcjach teorii w jednej klasie byłam z Tomkiem Goehsem, perkusistą „Kultu”. Pewnego razu posadził mnie za perkusją i kazał grać. Więc grałam. Od razu na dwie stopy. Powiedział mi: „Niejeden koleś tak nie potrafi, a ty od razu zaskoczyłaś na dwie stopy. Weź się za bębny. Wreszcie jakaś kobieta zacznie w tym kraju grać porządnie na garach!”. Ostatecznie, w przyspieszonym tempie, zrobiłam dyplom z perkusji.
Pamiętasz jakieś zabawne sytuacje z koncertów?
– Jedna z najlepszych wydarzyła się, gdy nagrywaliśmy dla „Armii” materiał wideo do „Pocałunku mongolskiego księcia”. Nie wiem, dlaczego, ale podczas koncertów odjeżdżała mi zawszecentrala, czyli wielki bęben basowy. Trzeba ją było przybijać gwoździami do podestu. Wtedy też ją przybiliśmy, ale gwoździe się ugięły i nagle zsunęła się już jedna noga. Uratował mnie Marcin (dziś mój mąż). Przez pół utworu trzymał bęben, a gdy przybijał go na nowo młotkiem, ja krzyczałam: „W rytm muzyki! W rytm muzyki!”, bo przecież każdy dźwięk się rejestrował...
Twoja córka Kaja też zajmuje się muzyką. Wtrącasz się do jej muzycznych poczynań?
– Na początku się wtrącałam. Chciałam, żeby poszła do dobrej szkoły. Przygotowywałam ją, piłowałam ze słuchania dźwięków, śpiewania itd. Jej egzamin do podstawowej szkoły muzycznej miał trwać piętnaście minut, a Kaja wyszła po... kilku minutach z poważną miną. No to ja myślę: „Koniec, zawaliła egzamin”. Za nią wyszli państwo z komisji i powiedzieli: „Pani powinna się zastanowić, czy córka ma iść na ten fortepian”. No to ja znowu myślę: „Porażka, uciekajmy, Kaja to antytalent muzyczny!”. Ale oni mówili dalej: „Ona powinna iść na skrzypce. Druga w kolejności zdała egzamin słuchowy!”. Na to siedmioletnia Kaja odezwała się zupełnie poważnie: „ Ja nie chcę na skrzypce, ja chcę na perkusję”. Pan zaczął jej tłumaczyć, że perkusja to dla chłopaków. Kaja spojrzała na mnie wyczekująco. Więc odpowiedziałam panu: „Właśnie ja jestem perkusistką” (śmiech).
Jak się sprawa zakończyła?
– Pan się tak zaczerwienił... Ostatecznie Kaja wylądowała jednak na skrzypcach, a później przeżywałyśmy horror. Bo na skrzypcach rzeczywiście grać nie chciała. Po trzech latach dałyśmy spokój. Po przygodzie z „Arką Noego” okazało się, że chyba śpiewanie jest tym, co się jej najbardziej podoba. Dziś studiuje wokalistykę na wydziale jazzu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.