Wielkie kolorowe święto z obowiązkową procesją po ulicach i z figurą świętego patrona – to odpust parafialny na Malcie. Ta tradycja ma kilka wieków i jest ciągle żywa. Maltańczycy uczą się jej od dziecka.
Malta? A gdzie to właściwie jest? – zapytał mnie ktoś, kiedy wróciłem z podróży. No tak, Malta to mała wyspa. Tak mała, że nawet na niektórych mapach Europy zapominają ją zaznaczyć. Leży na Morzu Śródziemnym, 90 kilometrów na południe od Sycylii. Z jednego krańca wyspy na drugi można zajechać w godzinę samochodem. Mieszka tu tylu ludzi, ilu w średnim polskim mieście, czyli około 400 tysięcy. Wyspa mała, ale piękna. I pobożna!
Pobożna wyspa
Niektórzy mówią, że kościołów jest tu więcej niż mieszkańców. Ale to żart. Kościołów jest tu tyle, ile dni w roku, czyli dokładnie 365. Prawie wszyscy Maltańczycy to katolicy. Może to dlatego, że sam św. Paweł po katastrofie statku na morzu dostał się na Maltę i przez 3 miesiące głosił tu Ewangelię. Maltańczycy uwielbiają świętować i bardzo kochają swoje parafie. Każdy kościół parafialny obchodzi bardzo hucznie święto swojego patrona, czyli odpust. Parafia świętuje przez kilkanaście dni. Ludzie dekorują ulice, zawieszają flagi, kolorowe chorągiewki i wielkie ozdobne tkaniny, tworzące jakby łuki triumfalne nad wąskimi uliczkami. Wzdłuż ulic ustawiają postumenty z figurami świętych. Na zewnątrz kościoła montują setki żarówek, które nocą rozświetlają świątynię. Wszyscy wokół muszą wiedzieć, że parafia świętuje.
Dzieci świętują, po swojemu
W ostatnią niedzielę lipca trafiliśmy na odpust do Valetty, czyli stolicy Malty. To piękne miasto zbudował zakon rycerzy maltańskich na małym półwyspie. Od strony morza, z obawy przed Turkami, otoczyli Valettę potężnymi murami. Swoje święto obchodziła parafia św. Dominika. Wielkie kolorowe dekoracje wskazywały, które ulice należą do tej parafii. W piątek, dwa dni przed właściwym świętem, mogliśmy zobaczyć, na czym polega miniodpust, czyli parafialne święto w wersji dla dzieci. Weszliśmy do kościoła. Trwała właśnie Msza św. W ławkach wierciło się kilkadziesiąt chłopców i dziewcząt w wieku od 5 do 10 lat. Mamy i babcie próbowały opanować wesołą gromadę. Zakonnik mówił kazanie. Opowiadał o życiu św. Dominika. Zapraszał dzieci, by były radosne i święte jak Dominik i żeby pokazały dorosłym, jak świętować, bo oni nie zawsze szukają radości w Panu Bogu. Zapytałem szeptem naszego maltańskiego przyjaciela i tłumacza, o co chodzi. Wyjaśnił, że Maltańczycy są tak bardzo przywiązani do swojej parafii jak kibice piłkarscy do swojego klubu i między parafiami podczas odpustu dochodzi czasami do przepychanek. Na przykład, kiedy gra orkiestra jednej parafii, druga stara się ją zagłuszyć. To się nazywa gorąca krew!
Św. Dominik do udźwignięcia
Najważniejsza podczas odpustu jest procesja po ulicach miasta. W każdym kościele stoi potężna figura wielkości człowieka. Waży chyba z dwieście kilo. Aby udźwignąć taką figurę, trzeba ośmiu silnych mężczyzn. Dzieci nie miałyby szans, a przecież procesja musi być. Mądrzy duszpasterze zadbali więc o figury w wersji dla maluchów. Po Mszy Świętej chłopcy i dziewczyny w białych albach wzięli figurkę św. Dominika na ramiona i podążyli w radosnej procesji wokół kościoła. Od czasu do czasu procesja zatrzymywała się, a dzieci podnosiły swojego patrona wysoko w górę. Ależ były dumne i szczęśliwe! Z okien niektórych domów spadał śnieg z białych kawałeczków pociętego papieru. Po rundzie wokół kościoła wszyscy weszli do sali parafialnej, gdzie na dzieci czekały już słodycze, wspólne śpiewanie i zabawy. Kiedy patrzyłem na tę wesoło świętującą gromadę, pomyślałem, że to świetny pomysł na przekazywanie tradycji. Gdybym był proboszczem, od razu wprowadziłbym odpustowe święto dla dzieci. Dodam, że w niedzielę, na wielkiej, dwugodzinnej procesji z orkiestrą i potężnymi wystrzałami sztucznych ogni, dzieci oczywiście też nie brakowało.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.