O psalmach na dwa głosy, komżach z firanek i ministranckich wyzwaniach w górach opowiadają Łukasz i Paweł Golcowie, byli ministranci w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Milówce.
Mały Gość: Dlaczego zostaliście ministrantami?
Paweł Golec: – Od najmłodszych lat jakaś tajemnicza siła przyciągała nas do ołtarza... (śmiech). Z tego powodu nieraz z kuzynem bawiliśmy się w odprawianie Mszy. Traktowaliśmy to bardzo poważnie. Komunikant robiliśmy z cienko pokrojonego jabłka, a komże szyliśmy z resztek firanek naszej mamy.
Łukasz Golec: – Robiliśmy sobie ołtarz, na którym stawialiśmy naczynia z kredensu w jadalni, to znaczy kielich czy patenkę. A komplet na kuchenne przyprawy służył jako naczynie do wina i wody.
PAWEŁ: – I wszystko zgadzałoby się, tylko, że na szczęście nie mieliśmy wina.... (śmiech)
ŁUKASZ: – Ale tak całkiem serio, po pierwszej Komunii Świętej zgłosiliśmy się do księdza. Powiedzieliśmy, że bardzo chcemy zostać ministrantami i chcemy spróbować służby przy ołtarzu. Cóż, w wieku 9 lat bycie ministrantem było wyzwaniem...
PAWEŁ: – W tym okresie większość chłopaków z Milówki służyła i łatwiej byłoby zapytać, kto nie służył. Ksiądz, który prowadził naszą grupę ministrancką, był bardzo otwarty i pomysłowy. Dlatego przyciągał tłumy.
ŁUKASZ: – Poza tym ministrantura zobowiązywała do przyjęcia określonej postawy. A to nam imponowało. Tak jak imponowali nam starsi ministranci, lektorzy, którzy zawsze mieli opinię porządnych chłopaków. Wielu z nich zostało potem kapłanami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.