nasze media Mały Gość 12/2024

Jarosław Sępek

dodane 05.07.2006 13:23

DZIECI Z ULIC KITWE

Po wieczornym filmie pora spać. Młodzi mieszkańcy domu wędrują do łóżek. Benson kładąc się mówi jeszcze cichym głosem – Moje motto to „utrzymać marzenie przy życiu”. Musi się udać…

Spacer

W okolicach bazaru kręcą się mali chłopcy. Niektórzy boso, w dziurawych i przybrudzonych koszulkach, inni mają lepsze ubrania. Czasem mogą spać w restauracyjkach, za to, że myją naczynia, noszą towary, pilnują i myją samochody, czasem coś sprzedają, żebrzą. Choć większość stanowią chłopcy, widać też dziewczynki. Podchodzi do nas jedna z nich. Ma 11 lat, na ulicy jest od pięciu. Nie chce pójść do ośrodka, bo tu jej lepiej. – Jestem głodna – mówi, tańcząc przy tym zalotnie, próbując naciągnąć na jakieś pieniądze. Jest gotowa pójść z tobą za 500 kwacha, 50 groszy.
Inicjacja seksualna jest bardzo wczesna, to po prostu forma zabawy. O przygodny seks nietrudno, choć AIDS zbiera swe żniwo, zniżając drastycznie średnią długość życia w kraju do 32 lat.

Obok bazaru jest kwiaciarnia, jej właściciel pomaga czasem dzieciakom, teraz prosi o jakieś lekarstwa i środki antyseptyczne, bo przychodzą do niego ze skaleczeniami.

Idziemy dalej przez pasaż między budynkami, gdzie siedzą niewidomi i dzieci, ich przewodnicy. Ociemniała babcia skulona na betonie, wyciąga rękę. Obok bawią się dzieci. Jeden z chłopców ma plastikową butelkę, a w niej kawałek szmatki nasączonej benzyną. Jedna taka dawka kosztuje 50 groszy, wystarcza na cały dzień.

Jacek, odbierając mu butelkę, opowiada o czternastoletnim chłopcu imieniem Lucky, który osierocony, mieszkał na ulicy. Pewnego dnia zobaczył go leżącego na ulicy, pomyślał, że po prostu śpi. Podszedł jednak bliżej by sprawdzić, okazało się, że chłopak jest nieprzytomny. Przedawkował klej. Gdyby został tam kilka godzin dłużej i nikt by się nim nie zainteresował skończyłoby się tragicznie.

Centrum

Obecnie po ulicach krąży sześciu pracowników fundacji Przyjaciele Dzieci Ulicy. Rozmawiają, próbują pomagać, proponują miejsce w ośrodku. Mają domy na obrzeżach miasta, w których zorganizowane są centra rehabilitacji. Jesteśmy w jednym z nich. Dzisiaj jest tu dziewiętnastu chłopców w wieku od 8 do 17 lat.
Mieszkają razem, opiekują się nimi wychowawcy, którzy nazywani są po prostu wujkami. Za domem jest ogród, rośnie kukurydza, są też murowane kurniki, hodują drób na swoje potrzeby i na sprzedaż.
W domu są sypialnie, pokój z telewizorem i fotelami, jadalnia i kuchnia, w której sami gotują. Na kolację jest kurczak i niszima, kukurydziana masa w sosie. Porcje zjadane są błyskawicznie. Zostaję przy stole z Martinem, wychowawcą. Mówi, że lubi tę pracę, choć nie jest prosta. Troszcząc się o podopiecznych, dając im wsparcie trzeba znaleźć w tym balans, bo mogą się za bardzo przyzwyczaić, a to nie jest dobre. W całym tym programie chodzi o to by przywrócić dzieci rodzinom. Fundacja stara się więc też pomagać dorosłym, tak by wyeliminować problem i powód tego, że dzieci uciekają.
- Mamy sporo sukcesów, udało się szczęśliwie połączyć na nowo kilka rodzin, albo znaleźć zastępcze.

Nie zawsze jednak się udaje. Benson jest tu już bardzo długo. Nie powiodło się kilka prób umieszczenia go w rodzinach zastępczych, nie mógł się przystosować. Prawdopodobnie gdy skończy szkołę fundacja wynajmie mu mieszkanie, ale potem będzie już musiał poradzić sobie sam.

Po wieczornym filmie pora spać. Młodzi mieszkańcy domu wędrują do łóżek. Benson kładąc się mówi jeszcze cichym głosem – Moje motto to „utrzymać marzenie przy życiu”. Musi się udać…

Gasimy światło.
« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..