Drugi odcinek telewizyjnego show „Mam talent” należał do niej. Niewidoma śpiewaczka olśniła wszystkich. Nie tylko głosem.
Ewa Lewandowska ma 25 lat. Pochodzi z Bygoszczy a w Katowicach studiuje na Akademii Muzycznej. – Kiedy śpiewasz, rozchodzi się światło – podsumowała jej występ aktorka, Małgorzata Foremniak podczas programu „Mam talent”. A Kuba Wojewódzki, zamiast ironicznego spojrzenia, podarował Ewie uśmiech, szczery i czuły jak nigdy dotąd. Zabrzmiało słynne „trzy razy tak” i jury zaprosiło ją do kolejnego etapu.
Coraz mniej światła?
Odwiedzam Ewę w jej pokoju w akademiku. Pierwszy wita mnie Klemo, pies przewodnik, opiekun Ewy. Musi sprawdzić, czy wszystko w porządku. To jego praca. Ewa proponuje herbatę. Gdybym nie wiedziała, że prawie zupełnie nie widzi, nie zauważyłabym tego wcale. Krząta się po kuchni, a ja bawię sie z Klementem. – To najlepiej wykształcony pies w kraju – śmieje się Ewa. – Razem ze mną ukończył kurs filozofii. Ma nawet swój dyplom. Ewa zaczęła tracić wzrok, gdy miała dziewięć lat. – Nieuleczalna choroba oczu – postawili diagnozę lekarze. Z upływem czasu widziała coraz mniej. – To, że się nie załamałam, to zasługa moich rodziców – wspomina. – Cały czas mówili, żebym nie zadawała sobie pytania, dlaczego akurat mnie to spotkało, ale po co to się dzieje. Może to ja muszę nie widzieć, żeby dać przykład innym? – zamyśla się Ewa.
Dwa razy lepsza
Z powodu choroby Ewa musiała zmienić szkołę. Skończyła specjalną szkołę dla niewidomych i słabowidzących, i... szkołę muzyczną. – Mama zawsze powtarzała, że wcieleniem szatana jest lenistwo, a praca jest czymś dobrym – opowiada Ewa. Rodzice nauczyli mnie twardo iść przez życie – dodaje. – Mówili, że jeśli chcę coś w życiu osiągnąć, muszę być dwa razy lepsza od widzących. I Ewa była. Nie wszystkim się to podobało. No bo jakim prawem? – Do widzących nie pasowałam, bo nie widzę, a wśród niewidomych jestem zbyt aktywna – opowiada. – Oparciem był dla mnie tata. Ale tuż bo bierzmowaniu, gdy miałam piętnaście lat, nagle zmarł. – Nie miałaś pretensji do Pana Boga? – pytam. – Nie, co najwyżej pretensje miałam do taty. Zawsze był i po chwili już go nie było... Do Boga nie można mieć pretensji. To bez sensu – dodaje. – Znasz taki dowcip? – pyta zaczepnie. – Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, zacznij planować swoje życie – śmieje się. – Widocznie tak miało być. Trzeba to oddać Bogu i przestać myśleć. Czasem łapię się na tym, że za dużo myślę. Zamartwiam się zupełnie niepotrzebnie. Życie trzeba oddać Bogu i od razu żyje się lepiej.
Zawsze z psem
Do programu „Mam talent!” Ewa zgłosiła się, bo chciała pokazać, że z chorobą można walczyć i wygrywać. Na scenę weszła z psem. – Klemo może ze mną wchodzić wszędzie – wyjaśnia. – Do sklepu, do samolotu. Nawet do kościoła. W Polsce wielu ludzi o tym nie wie. Ewa wybrała i zaśpiewała utwór „Ave Maria”. – Miałam dwie minuty, by pokazać swoje możliwości. To niewiele. I tylko dwa słowa. „Ave Maria” to też modlitwa. – Bardzo często śpiew traktuję jak modlitwę – mówi Ewa. – Nie wyobrażam sobie wyjść na scenę bez modlitwy. Czy po programie „Mam talent!” rozdzwoniły się telefony? – Dostaję różne propozycje – przyznaje Ewa. – Cały czas mam nadzieję, że będę mogła żyć ze śpiewu. Myślę, że odnajdę się na każdej scenie. Najważniejsze jest to, dla kogo się śpiewa – dodaje.
Jak dzieci
W zmaganiach z chorobą Ewa spotyka różnych ludzi. Takich, którzy w nią wierzą, i takich, którzy kompletnie nie chcą jej zrozumieć. Których więcej? – Ostatnio więcej tych, którzy wierzą, że mi się uda. Piszą do mnie osoby, które cierpią na tę samą chorobę, co ja. Dotąd myślały, że są skazane na samotność. Cieszę się, że mój występ im pomógł. Najważniejsze, to mieć marzenia i wierzyć, że się spełnią. Ewa dopija herbatę z miodem i uśmiecha się. – Najpiękniejszy dzień mojego życia? To narodziny mojej bratanicy – uśmiecha się. Nie złamały jej ani choroba, ani śmierć taty, ani złośliwości innych. Trzyma ją wiara. Prosta i szczera. – Najchętniej chodzę na Msze dla dzieci – przyznaje. – Lubię słuchać jak one się modlą. Mówią wprost to, co im leży na sercu. Ewa ma też ulubiony fragment w Piśmie Świętym. To przypowieść o talentach. – Talentu nie można zakopywać – mówi. – Nie można zamknąć się w domu i użalać nad sobą. Moja choroba to nie koniec świata – dodaje. – Można z tym żyć i... nawet się uśmiechać!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.