Bębny grają nieprzerwanie przez kilka godzin. Po Kraju Tysiąca Wzgórz rozchodzi się wieść o Narodzeniu Chrystusa. Dociera do glinianych chat ukrytych w bananowych gajach.
Boże Narodzenie pod równikiem ma inną temperaturę. Za oknem żar, w kaplicy nie ma czym oddychać. Tylko refren lokalnej kolędy brzmi tak samo na całym świecie: „Gloria in excelsis Deo...”. Dla Rwandyjczyków Boże Narodzenie to jedno z najważniejszych świąt. To też dzień, gdy wielu wreszcie może najeść się do syta, a niektóre dzieci po raz pierwszy w życiu spróbują mięsa.
Szopka pod bananowcem
Przed Mszą wigilijną przez wioskę maszeruje procesja. Rwandyjską biedę zręcznie ukrywają świątecznie doprane koszule chłopców i długie, pełne falbanek sukienki dziewczynek. Dzieci tańczą w rytmie wystukiwanym na bębnach. Przechodzą obok szkoły odnowionej przez czytelników „Małego Gościa”. Kiedy wchodzą do kościoła, ich głowy automatycznie odwracają się w kierunku ośrodka, gdzie trwają ostatnie przygotowania do obiadu. Dochodzi południe. Większość z nich jeszcze nic nie jadła. Wciąż pamiętają smak obiadu sprzed roku. Wtedy po raz ostatni najadły się do syta. Co więcej, jadły rarytas: kawałek ugotowanej wołowiny. Wigilijna Msza jest jednocześnie zakończeniem Adwentu i Pasterką. W Rwandzie, szczególnie w wioskach, nie odprawia się Mszy o północy. Tak jest bezpieczniej – dla wielu nocny powrót do domu przez bananowy gaj mógłby skończyć się kradzieżą albo gwałtem. Z liturgii sprawowanej w lokalnym języku kinyarwnada rozumiem tylko jedno słowo: Emanuel. Bóg rzeczywiście jest z nami. Dziewczęta dziękują za to, tańcząc przed ołtarzem, a maluchy pląsają, wybijając rytm śpiewanych pieśni. Szopka stoi pod bananowcem i pachnącymi cyprysami.
Krowa na wigilię
Posiłek dla dzieci kolejny rok z rzędu przygotowała młodzież. Kto lepiej od nich zna prawdziwe potrzeby i pragnienia tutejszych dzieci?... Kiedy w brzuchu pusto, trudno marzyć o butach czy piłce. Przygotowania do wigilijnego obiadu trwały kilka dni. Po potrzebne produkty nikt nie idzie do sklepu, bo to zbyt drogie. Młodzież wyszukała więc w okolicy odpowiednią krowę i zamówiła weterynarza, by zbadał mięso. Przygotowania do wigilij nego obiadu trwały kilka dni. Po potrzebne produkty nikt nie idzie do sklepu, bo to zbyt drogie. Młodzież wyszukała więc w okolicy odpowiednią krowę i zamówiła weterynarza, by zbadał mięso. Na oddalonym o kilkanaście kilometrów targu w Ruhengeri kupiono ryż, kilkadziesiąt główek kapusty, marchew i przyprawy. Gotowanie w parafialnej kuchni na wolnym powietrzu trwało całą noc. Na zbudowanych z cegieł paleniskach ustawiono ogromne garnki. Dziewczęta dopiero nad ranem na przyniesionych materacach trochę odpoczywały, a gdy do kościoła zaczęły schodzić się pierwsze dzieci, już zaczynały przygotowywać obiadowe porcje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.