Akcja ratownicza w chilijskiej kopalni miedzi i złota została zakończona tuż po 5.30 czasu polskiego, gdy wrócił na powierzchnię ostatni z 6 ratowników, którzy zjechali pod ziemię, by - po 69 dniach od katastrofy - wydostać stamtąd zasypanych 33 górników.
Pierwszym górnikiem, którego w środę ok. godz. 5 rano czasu polskiego na powierzchnię wydobyła specjalna kapsuła Feniks 2, był Florencio Avalos. Mężczyzna miał na sobie przeciwsłoneczne okulary, chroniące go przed światłem po 69 dniach spędzonych ponad 600 metrów pod ziemią. Górnika powitała na ziemi żona z 7-letnim synem oraz prezydent Sebastian Pinera.
Z kolei Sanchez, ojciec 4-miesięcznego dziecka, to górnik w trzecim pokoleniu; w kopalni pracują również jego bracia. Po wyjściu na ziemię młody mężczyzna powiedział, że być może Bóg chciał zostawić go na chwilę w kopalni, by dać mu czas na refleksję o "wprowadzeniu do życia zmian".
Swoje uznanie dla sprawnej akcji wyraził szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, który chwalił z jednej strony "siłę i koleżeńską postawę górników", a z drugiej - skuteczność ratowników.
Uratowani mają zająć pierwsze piętro w szpitalu w Copiapo, gdzie zostaną umieszczeni w pokojach z osobnymi łazienkami. Ci, którzy cierpią na większe problemy zdrowotne, będą leczeni na drugim piętrze, gdzie będzie obowiązywał ograniczony dostęp członków rodziny.
W czasie ewakuacji górnicy mieli na sobie specjalnie zaprojektowane kombinezony z aparaturą do mierzenia ciśnienia, tętna i innych parametrów, które są przekazywane ekipie lekarskiej. Wszyscy zostali także zaopatrzeni w specjalne okulary.
Minister zdrowia Chile Jaime Manalich mówił po wydobyciu pierwszych ośmiu mężczyzn, że wszyscy są w dobrym zdrowiu. Wyjaśnił, że żaden z górników nie potrzebuje specjalnej opieki medycznej - nawet 47-letni Jose Ojeda cierpiący na cukrzycę.
Wcześniej minister informował, że po ponad dwóch miesiącach pod ziemią górników trapić będą głównie problemy ze skórą oraz dolegliwości stomatologiczne. "Ale nie są to chorzy ludzie" - zaznaczył Manalich.
Ratownicy zostali wydobyci z zawalonej kopalni San Jose w ten sam sposób, co górnicy, których pomogli wcześniej uratować - pojedynczo, za pomocą specjalnej kapsuły-windy spuszczanej na głębokość powyżej 600 metrów. Wyciągnięto ich ponad godzinę po ocaleniu ostatniego z górników.
W ten sposób zakończyła się bezprecedensowa akcja ratunkowa - nigdy wcześniej w historii górnictwa nie zdarzyło się, by ktokolwiek tak długo pozostawał przy życiu uwięziony pod ziemią w efekcie katastrofy i na końcu został uratowany.
"Zrobiliśmy to, na co czekał cały świat" - powiedział prezydentowi Chile Sebastianowi Pinerze sztygar Luis Urzua, ostatni z 33 uratowanych górników, gdy wyszedł na powierzchnię tuż po godz. 3 nad ranem czasu polskiego.
"Mieliśmy siłę, ducha, chcieliśmy walczyć, chcieliśmy walczyć dla naszych rodzin i to było najważniejsze" - dodał sztygar, który kierował zmianą ludzi, kiedy 5 sierpnia nastąpiła katastrofa w kopalni. Wówczas zawaliły się skały o łącznej masie ponad 700 tys. ton, zamykając w potrzasku 33 górników.
Akcja ratownicza przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Przedstawiciele władz przewidywali, że wyciągnięcie górników na powierzchnię po ukończeniu tunelu ratunkowego może trwać od 36 do 48 ośmiu godzin. Tymczasem operacja zakończyła się po 22 godzinach i 37 minutach.
W stolicy Chile - Santiago setki ludzi zebrało się na placu, gdzie na telebimie pokazywano na żywo transmisję z akcji ratowniczej. Tłum powiewał flagami; kierowcy samochodów trąbili klaksonami i krzyczeli "Niech żyje Chile!".
«
‹
1
›
»