67 psich zaprzęgów wyruszyło na szlak tradycyjnego wyścigu Iditarod. Trasę długości prawie 1,8 tys. km, wiodącą na przełaj przez dziewicze tereny Alaski, malamuty pokonają w dziewięć dni.
W minioną niedzielę zawodnicy, wraz ze swymi psami, dokonali uroczystego przejazdu przez ulice Anchorage. Mieszkańcy największego miasta Alaski tłumnie żegnali prezentujące się drużyny. Właściwa trasa wyścigu wiedzie z miasteczka Willow, leżącego 130 km na północ od Anchorage. Tam kończą się bite drogi i rozpoczyna prawdziwa alaskańska głusza, stamtąd też wyruszyli w poniedziałek poganiacze psów. Ich szlak prowadzić będzie aż do Nome nad Morzem Beringa, przecinając po drodze całą kontynentalną Alaskę. Gruba pokrywa śniegu nie przeszkodzi wytrzymałym husky alaskańskim w dotarciu do celu.
37. edycja wyścigu Iditarod upamiętnia ekspedycje ratunkowe, które podczas zarazy w 1925 r. dowoziły psimi saniami lekarstwa w okolice Nome. W tym roku, w porównaniu z latami ubiegłymi, ruszyło do wyścigu znacznie mniej zawodników. Kryzys spowodował, że mało kogo stać było na zapłacenie 4 tys. dol. wpisowego. Jednak wysokość głównej nagrody nie uległa zmianie: to 69 tys. dol. plus nowiutkie sanie do psiego zaprzęgu. Faworytem zawodów jest Lance Mackey, dwukrotny zwycięzca w poprzednich wyścigach, na co dzień skromny rybak.