W australijski samolot F-111, lecący 900 metrów nad ziemią, uderzył pelikan.
Ptak najpierw zniszczył dziób maszyny, a potem wciągnął go silnik. Piloci nie mogli się katapultować, bo samolot był nad miastem, więc przez 30 minut starali się dociągnąć maszynę do bazy.
Efekt: dziura w skrzydle, połamany nos, zniszczony silnik.
Piloci lecieli z prędkością 550 km/h na wysokości kilometra, gdy w samolot uderzył ptak. Maszyna straciła stabilność i oficerom ledwo udało się utrzymać w powietrzu.
Nie chcieli się katapultować, bo lecieli nad terenem zabudowanym i wiedzieli, że samolot spadłby na domy. Dlatego robili wszystko, by maszynę doprowadzić do bazy.
Przez pół godziny szarpali się ze sterami, lecąc tylko na jednym silniku, a wreszcie udało im się wylądować. Samolot trafi teraz na generalny remont, którego koszt to kilkaset tysięcy australijskich dolarów.