O dwóch stronach biurka i cierpliwej miłości mówi ks. Bartłomiej Kuźnik wykładowca, rekolekcjonista, felietonista.
„Mały Gość Niedzielny”: Czy Ksiądz Bartek lubił chodzić do szkoły?
Ks. Bartłomiej Kuźnik: Tak, lubiłem. Podobało mi się nawet bawić w nauczyciela. Miałem zrobiony dziennik lekcyjny z fikcyjnymi nazwiskami. Były też zeszyty do dyktand i oceny. Cała „dokumentacja” była przechowywana w specjalnej szafce w fikcyjnym gabinecie (śmiech). To były pierwsze klasy podstawówki. Dzieci uwielbiają naśladować.
A religię miał Ksiądz w salkach przy kościele, czy w szkole?
Do trzeciej klasy szkoły podstawowej w salkach, a potem religia wróciła do szkół. Od tej pory, naszego kochanego proboszcza Jana Klyczkę, spotykaliśmy także w szkole. Znaliśmy go z kościoła, byłem ministrantem, więc było to wszystko dla nas absolutnie naturalne.
Te lekcje religii były dla Księdza szczególnie ważne?
Myślę, że tak. Dziecko podpatruje, słucha, weryfikuje, zaczyna ufać. Od salek, przez szkołę podstawową i średnią mam bardzo dobre wspomnienia z lekcji religii. Mimo że moi katecheci nie znali się wzajemnie, to czuło się, że opowiadają nam tę samą historię, tę samą Ewangelię, że wierzą tej samej Miłości. Potem nastał czas, że przyszło mi zasiąść po drugiej stronie nauczycielskiego biurka.
Jak Ksiądz to wspomina?
Przez trzy lata pracowałem jako katecheta w szkole średniej w Katowicach. To był przepiękny czas. Nie zawsze było idealnie, bo młodzież była czasem po prostu zmęczona, a czasem ja nie spełniałem ich oczekiwań, ale do dziś, od 2007 roku kiedy skończyłem tam pracę, wciąż odzywają się do mnie byli uczniowie.
Jakie jeszcze zasady stosował Ksiądz w szkole?
Miłość braterska plus radość. Na moim prymicyjnym haśle mam słowa z Księgi Nehemiasza: „Radość w Panu jest waszą ostoją”. Mam zeszyt ze śmiesznymi anegdotkami z życia Kościoła. Pod koniec lekcji uczniowie podawali mi jakąś losowo wybraną liczbę do 1 do
To czekamy na anegdotkę.
Jak tu „Małego Gościa” zaskoczyć dowcipami? Wiadomo, że u was są najlepsze (śmiech). Opowiem dwie anegdoty. Pierwsza: Prowadziłem lekcję religii w tym właśnie liceum. W pewnym momencie za oknami mocno się zachmurzyło i w sali zrobiło się ciemno. Zapalona była tylko połowa świateł. Proszę więc jednego z chłopaków z ostatniej ławki: „Darek włącz tam wszystko”. Kontakt miał dwa skrzyżowane przyciski. Kiedy nacisnął jeden z nich to tak trafił, że zamiast wszystko włączyć – wszystko zgasił. Mówię mu więc: „Nic się nie martw, ja też zawsze z dwóch możliwości wybieram niewłaściwą”. No co jeden z uczniów: „A, to już wiemy czemu ksiądz poszedł do seminarium” (śmiech). I druga, ale to już zasłyszane. Proboszcz na ogłoszeniach parafialnych: „Dzisiaj po Mszach św. mamy adorację w kościele. Zachęcam do niej, po pierwszej Mszy zostało naprawdę mało osób. Po drugiej niewiele więcej. Mam nadzieję, że zostaniecie, bo te 10 minut adoracji naprawdę nikogo nie zbawi” (śmiech).
Całość rozmowy w październikowym "Małym Gościu".