To ostatnie słowa bohaterskiego kapitana samolotu „Kościuszko”. 37 lat temu, o godz. 11.12 samolot pasażerski ze 183 osobami na pokładzie, po dramatycznej walce załogi runął na Las Kabacki.
Zabrakło jednej minuty, by dotrzeć na lotnisko. Radziecki samolot Ił-62M, latał na trasach międzynarodowych. 9 maja tuż po godzinie 10 wystartował z Okęcia do Nowego Jorku. O 10.41 nad miejscowością Warlubie rozpadł się wał jednego z silników. Szczątki uszkodziły sąsiedni silnik i przebiły kadłub maszyny. Kapitan zdecydował się na powrót do Modlina lub Warszawy. W luku bagażowym szalał pożar, uszkodzone były przewody steru i nie działały dwa silniki. Załoga bohatersko próbowała ratować samolot. Dramatyczna walka trwała prawie pół godziny. O 11.12, zaledwie 6 km od lotniska, maszyna zaczęła ścinać drzewa Lasu Kabackiego. Chwile potem „Kościuszko” runął na ziemię.
Dziś w miejscu katastrofy las już się odrodził. Stoi tam drewniany krzyż z nazwiskami ofiar, w tym kapitana Zygmunta Pawlaczyka. Pod względem liczby ofiar była to największa katastrofa w historii polskiego lotnictwa. Przyczyną awarii silników były wady konstrukcyjne i zbyt szybkie zmęczenie materiału. To doprowadziło do rozerwania się wału jednego z silników. Rozrzucone fragmenty uszkodziły także sąsiedni silnik, uszkodziły elementy sterowania i wywołały pożar w kabinie.