Poznałam kiedyś nauczycielkę. Przez wiele lat uczyła matematyki. Nie lubiła cwaniaków, takich, którym się nic nie chce, i takich, którzy przy każdej okazji oszukiwali albo kręcili. Mniej zdolnych, którzy się starali, uczyli, ale za nic im nie wychodziło, najczęściej wyciągała za uszy do następnej klasy. Była wyjątkowo wymagająca i, co ciekawe, uczniowie za nią przepadali. Miała swoje metody. Wszyscy je znali i wiedzieli, że pani od matematyki zdania nie zmienia.
Jeśli ktoś nie znał podstawowych wzorów i opowiadał herezje matematyczne, miał wybór: albo jedynka, albo zadanka rozwojowe, czyli na przykład dwadzieścia zadań z tego, czego się nie nauczył. – Nie pamiętam – opowiadała nauczycielka – żeby ktoś wybrał jedynkę. Dwa razy w tygodniu, zawsze w poniedziałek i piątek przed lekcjami, od siódmej rano czekała na swoich uczniów z... kawą. Oczywiście kawę piła tylko pani, a uczniowie przychodzili, bo mieli problem z matematyką, bo nie wiedzieli, jak rozwiązać zadanie, bo chcieli zaliczyć zaległy sprawdzian. Czasem sala była pełna, a czasem przychodziło kilka osób, ale zawsze pojawiali się, bo chcieli. Bo wiedzieli, że pani od matematyki czeka, że zależy jej na nich. A ona cieszyła się, kiedy potem bez większego problemu zdawali maturę, ważne egzaminy, dostawali się na studia i po latach odwiedzali swoją panią od matematyki już jako lekarze, sportowcy, aktorzy, a czasem… nauczyciele matematyki. Kto by nie chciał takiego nauczyciela... Jestem pewna, że w swojej karierze uczniowskiej każdy chociaż jedną taką osobę spotkał. A jeśli jeszcze nie spotkał, to na pewno spotka. Nauczyciela, który uczy nie tylko matematyki, ortografii, gramatyki i innych mądrości, ale który uczy też życia, przekazuje zasady, wartości, jakimi warto, a właściwie trzeba się w życiu kierować. Gdzieś, w internecie chyba, trafiłam na zdanie jednej z nauczycielek: „Chciałabym, żeby dzieci, które uczę, kiedyś poszły do nieba”. Wierzę, że nie tylko jedna nauczycielka ma takie pragnienia i tego życzy swoim uczniom. Na okładce „Małego Gościa” jest portret niezwykłej rodziny i słowa: „Nauczyciele pięknego życia”. Co to za rodzina? To rodzina Wiktorii i Józefa Ulmów z podkarpackiej wsi Markowa, która razem ze swoimi dziećmi w niedzielę 10 września zostanie ogłoszona błogosławioną. Dlaczego jest to rodzina niezwykła? Czytajcie na stronach 8–11. Dlaczego nazwaliśmy ich nauczycielami pięknego życia? Bo bardzo ogólnie można powiedzieć, że nie żyli tylko dla siebie, ale mieli oczy szeroko otwarte na innych, dzielili się tym, co mieli, swoim domem, swoimi talentami, a na koniec oddali życie, bo chronili innych. Na stronie obok przyklejony jest magnes-zakładka z ich wizerunkiem, a z drugiej strony prośba do nich skierowana: „Uczcie nas, jak trzeba pięknie żyć, aby mniej mieć, a więcej być”. To nie jest dzisiaj zbyt popularne, bo chcemy inaczej, bo chcemy wciąż więcej mieć. Tylko że wtedy nas dla innych jest coraz mniej. Włóżcie ten magnes-zakładkę do książki, którą właśnie czytacie, i przekładajcie do kolejnej, i do kolejnej. I proście błogosławioną rodzinę z Markowej: „Uczcie nas, jak trzeba pięknie żyć, aby mniej mieć, a więcej być”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.