Rycerski człowiek – tak się czasem o kimś mówi. Albo że się ktoś zachował po rycersku, czyli przyzwoicie, szlachetnie i w ogóle. Wzięło się to z etosu rycerskiego, jaki panował w średniowieczu.
Prawdziwy rycerz powinien był zawsze mówić prawdę, nigdy nie tchórzyć i stawać w obronie wdów i sierot. W praktyce różnie z tym bywało, jak to wśród ludzi, ale trzeba przyznać, że zdarzali się znakomici rycerze, ludzie honoru, gotowi oddać życie w obronie wspomnianych ideałów. Rycerze zanikli mniej więcej razem z końcem średniowiecza, ale opowieści i pieśni o nich pozostały. Jednym z wielkich pasjonatów rycerstwa był Edmund Blair Leighton. Ta tematyka tak mu się podobała, że poświęcił jej znaczną część swojego malarstwa. Jako Anglik był bardzo zainteresowany „legendą narodową”. Anglicy tak już mają, że bardzo cenią sobie tradycję. Pewnie dlatego wciąż u nich bardzo ważną postacią jest król (do niedawna królowa). Cenią dawne zwyczaje, dworskie ceremoniały, tytuły szlacheckie i tak dalej. Przez wieki wyobraźnię ludzi, szczególnie na Wyspach Brytyjskich, rozpalały opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Nie wiadomo, czy król Artur w ogóle istniał, ale ważne, że dzięki tej legendzie powstał wzór rycerza jako prawdziwego mężczyzny, dzielnego i zawsze stającego po stronie dobra. Leighton tę legendę utrwalił na bardzo wielu świetnych obrazach. Jego dzieła, utrzymane w romantycznym stylu, były rozchwytywane – ze względu na treść, ale też znakomite wykończenie i dekoracyjność. „Żadne dzieło nie jest wśród wydawców bardziej popularne niż jego” – pisał o nim krytyk sztuki w 1900 roku. Wydawców, bo w tym czasie zaczęły się już pojawiać ilustracje w pismach i książkach – i często były to reprodukcje obrazów Leightona. Kiedy w 1922 roku zmarł, w gazetach pisano, że jego obrazy „w formie fotograwiury były widziane w tak wielu domach” (fotograwiura to rodzaj techniki drukarskiej). Obraz, który tu widzicie, należał do bardzo popularnych. Przedstawia rycerza, który wraz z żoną modli się w kościele przed ołtarzem. W wyciągniętych dłoniach trzyma miecz w geście ofiarowania. Można przez to rozumieć, że jako rycerz chce poświęcić się walce o chrześcijańskie ideały i używać miecza w obronie wiary. Czerwony krzyż na jego sukni okrywającej kolczugę wskazuje, że wybiera się na krucjatę. To samo może oznaczać czerwona chusta, owijająca leżący na posadzce hełm. Natchniony wzrok rycerza wskazuje, że głęboko przeżywa swoją decyzję. Jego żona także modli się pobożnie, świadoma wagi decyzji, którą podjął jej mąż. To chyba ostatnie chwile, kiedy są razem. Przez otwarte drzwi kościoła widać gotowego do drogi konia, trzymanego za uzdę przez giermka. Kiedy małżonkowie znów się zobaczą? I czy w ogóle się zobaczą? Takie pytania musiały stawiać sobie pary między XII a XIV wiekiem, gdy tysiące zbrojnych opuszczało swoje domy, żeby odbić z rąk saracenów Grób Pański w Jerozolimie, a później utrzymać Królestwo Jerozolimskie, które tam założyli. Rozumiem Leightona i jego fascynację średniowieczem. To była niezwykła epoka, w której duch ludzki liczył się bardziej niż kiedykolwiek. To był czas ludzi świętych i bandytów, mędrców i szaleńców. Nigdy chyba nie było tak wielu ludzi gorących, zaangażowanych i pełnych pasji. Tylko tacy mogli stworzyć architekturę, która zachwyca nas do dziś. Do dziś też nic lepszego nie zbudowano. Dziś, gdy ludzie mówią „średniowiecze”, chcą kogoś obrazić, że niby taki zapyziały, ciemny i się nie zna. Na ogół dają wtedy dowód, że to oni się nie znają. Ale cóż – na naukę nigdy nie jest za późno. Może malarstwo Leightona kogoś do nauki o średniowieczu zachęci. No to do dzieła – ale w tym wypadku mówię o szukaniu fałszerstw, których tym razem jest osiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.