Kiedy to czytacie, pogoda może jest zupełnie inna niż teraz, kiedy to piszę.
Może za oknem widzicie śnieg, a może nie. Taka ta nasza zima kapryśna. Na wypadek, gdyby śniegu nie było, możecie sobie śnieg pooglądać na obrazie. I to nie tam jakiś byle jaki, ale porządny, z mrozem i nawet z zorzą polarną. Bo to, co tu widzicie, dzieje się w Arktyce, konkretnie w Zatoce Magdaleny na Spitsbergenie. Tam to mają zimę nawet latem i ona zawsze może człowiekowi dać nieźle popalić. Chociaż nie – niejeden tam bardzo by chciał takiego popalenia, żeby się choć trochę ogrzać. Na pewno marzyłby o tym ten nieszczęśnik w kapturze, którzy siedzi na śniegu wyraźnie zrezygnowany i prawdopodobnie czeka na śmierć. Jego trzej koledzy już się jej doczekali i nawet popalenie by im nie pomogło. Obok niego leży jeszcze jeden. Nie jest jasne, czy on też nie żyje, bo nie jest jeszcze tak jak tamci przysypany śniegiem, ale nie wygląda na to, żeby się opalał. Co się tam stało? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy po lewej stronie obrazu, gdzie wśród dryfujących w wodzie brył lodowych widać fragmenty łodzi. Mamy więc do czynienia z rozbitkami, najpewniej myśliwymi polującymi na foki. Skąd to przypuszczenie? Ano stąd, że malarz François-Auguste Biard, autor tego dzieła, namalował znacznie więcej obrazów o podobnej tematyce. Na jednym z nich, dotyczących również Zatoki Magdaleny, widać wyraźnie, że chodzi o foczą ekspedycję. Nieważne zresztą – akurat tym panom to już chyba było wszystko jedno, na co polowali. A skąd takie upodobanie artysty do tematyki arktycznej? Ano jakoś mu się to podobało. A ponieważ w 1838 roku zaproponowano mu udział w misji naukowej, wyjeżdżającej wkrótce na Spitzbergen na statku La Recherche, Biard na własne oczy zobaczył lodową krainę. Odtąd jego dzieła dotyczące tej tematyki stały się jeszcze bardziej „prawdziwe”. Szczególnie upodobał sobie dzieła przedstawiające kruchość człowieka w zetknięciu z potęgą przyrody – w tym wypadku z groźną lodową pustynią. Było to w duchu modnego wtedy malarstwa romantycznego. Cechą tego prądu w sztuce była uczuciowość, skupienie na człowieku, na tym, co przeżywa. I to by się chyba zgadzało, prawda? Tu domyślamy się, że widoczny na obrazie żywy jeszcze człowiek mocno coś przeżywa, a my, patrząc na to, też przeżywamy. Wczuwamy się w jego sytuację i podświadomie przesuwamy się w kierunku kaloryfera. No bo oczywiście chcemy mu pomóc – przynajmniej tak, żeby się za niego ogrzać. François-Auguste Biard dał w tym obrazie popis swoich umiejętności – przyznacie, że wyszło mu to naprawdę dobrze. Ten łańcuch ośnieżonych gór otaczających zatokę, rozjaśnionych zorzą, w połączeniu z dramatyczną sceną dokonującej się tragedii – no naprawdę robi wrażenie. Robiło też wrażenie w czasach Biarda, stąd też obraz trafił w końcu do Luwru, gdzie znajduje się do dzisiaj. Nie musicie tam specjalnie jechać, wystarczy przyjrzeć się temu, co tu widzicie. Co prawda oryginał jest znacznie większy, bo ma 130 × 163 cm, ale tam nie ma możliwości szukania fałszerstw. A tu jest. Tym razem różnic jest osiem. Więc, drogie smoki, życzę Wam powodzenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.