Nie wygląda to dobrze. To znaczy obraz wygląda dobrze, ale przedstawiona na nim sytuacja tego czarnoskórego mężczyzny – już gorzej.
To jest taki moment, w którym człowiek traci panowanie nad czymkolwiek i ma do wyboru spanikować i rozpaczać albo nie spanikować i spokojnie czekać na katastrofę. Bohater obrazu wybrał to drugie. Jego łódź straciła sterowność – maszt złamany, z pokładu zwisają liny i kawałek żagla, więc on położył się na pokładzie i patrzy zrezygnowany gdzieś w bok. Tak jakby obojętne mu były rekiny, które pływają przed nim, i trąba wodna, która szaleje za jego plecami. To jest w ogóle obraz bardzo optymistyczny, ale tylko dla rekinów, które mogłyby go nazwać: „Obiad blisko” czy jakoś tak. Rekiny jednak na wystawy malarstwa z zasady nie chodzą, więc dzieło to na ogół budziło w widzach poczucie osamotnienia i beznadziei. Ponieważ zaś Amerykanie za bardzo nie lubią opowieści bez happy endu, autor, Winslow Homer, po siedmiu latach domalował na horyzoncie żaglowiec. No i od tego czasu pojawiła się jakaś nadzieja, że ani nie porwie żeglarza tornado, ani nie zjedzą go rekiny, a za to uratuje go załoga statku. Obraz ten powstał w 1899 roku, niedługo po śmierci ojca artysty, niektórzy tłumaczyli więc, że pan Winslow Homer dużo w tym czasie myślał o ludzkiej kruchości i bezbronności wobec śmierci i potęgi żywiołów. Trudno powiedzieć, czy to był główny powód wyboru tematu, tym bardziej że prawie wszystkie dzieła tego autora dotyczą morza. Morzem i tematyką żeglarską był zafascynowany. Wystukajcie sobie w wyszukiwarce „Homer”, ale koniecznie z imieniem Winslow, bo inaczej zamiast oglądać XIX-wieczne malowidła, będziecie musieli czytać starożytne poematy. No więc jeśli wyskoczy wam galeria obrazów, to zobaczycie, jaki odpał można mieć na punkcie dużej ilości wody i tego, co po niej pływa. Nie bez znaczenia jest fakt, że bohaterem obrazu jest przedstawiciel rasy czarnej. W Ameryce w tym czasie niewolnictwa już co prawda nie było, ale czarnoskórzy nie byli jeszcze traktowani na równi z białymi. Tu widzimy po prostu odważnego człowieka, który walczy z potęgą natury, co musi budzić dla niego szacunek, a z uwagi na jego sytuację – także współczucie. Kiedyś jeden z widzów w imieniu pewnych dam poprosił Homera o wyjaśnienie treści obrazu. Na to artysta się zjeżył i powiedział: „Bardzo żałuję, że namalowałem obraz, który wymaga opisu”. A potem dodał z ironią: „Możesz powiedzieć tym paniom, że ten nieszczęsny Murzyn, który teraz jest tak oszołomiony i pokonany, zostanie uratowany, powróci do domu i swoich przyjaciół i będzie żył szczęśliwie”. Oczywiście zakpił sobie, bo nie po to tworzy się takie niedopowiedziane malowidła, żeby potem wszystko dopowiadać. Ten obraz nie jest po to, żebyśmy wiedzieli, co się potem stało, bo nic się nie stało. Nie było takiego zdarzenia (choć mogło być podobne), tak jak nie było tysięcy historii opowiadanych przez powieściopisarzy. To jest przecież dzieło wyobraźni, a nie migawka z filmu dokumentalnego. Siła takiego obrazu tkwi w tym, że pobudza naszą wyobraźnię, każe się wczuwać w pokazaną tam sytuację. Patrzysz i przejmujesz się, bo myślisz: „Gdybym ja był w takiej sytuacji, tobym chyba…”. No właśnie, człowiek przy takich historiach najczęściej wchodzi w akcję, bo się z jej bohaterem utożsamia. I w tym tkwi geniusz Homera, że potrafi widza wciągnąć w scenę, która na długo pozostaje w jego wyobraźni. No i już. Fałszerstw jest 8. Powodzenia!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.