Gdy wakacje idą, to ludzie jadą. Na przykład pociągiem. Takim jak na obrazie byłoby trudno, bo kolej takich aktualnie nie ma. Chyba że w jakimś muzeum, ale w muzeum to się daleko nie zajedzie.
Oczywiście kiedyś podróżowanie w takim wagonie było luksusem. Patrząc na te drewniane siedzenia, powiedzielibyśmy, że trochę twardy ten luksus, ale nie ma sensu oceniać takich rzeczy z dzisiejszego punktu widzenia. Kiedyś to i cesarz miał mniej wygód niż dzisiaj zwykły człowiek. Jak ktoś nie wie, że mógłby mieć lepiej, to myśli, że ma dobrze. Ale zakończmy już te filozoficzne spekulacje i zajmijmy się obrazem. Już w dzieciństwie fascynowały mnie tego rodzaju realistyczne dzieła malarskie, w najmniejszym szczególe perfekcyjnie wykonane, a przedstawiające sceny, które pobudzały moją wyobraźnię. Przypatrywałem się takim obrazom długo i wielokrotnie, zastanawiając się, co działo się w nich „przed chwilą” i co stanie się „za chwilę”. Takie malarstwo najpopularniejsze było w XIX wieku, i wtedy też powstał „Irytujący dżentelmen” – tak nazywa się to malowidło. Konkretnie w 1874 roku. Wtedy takie wagony, jak ten, który tu widzimy, były standardem pociągu pasażerskiego – choć być może jest to wagon pierwszej klasy. Podróżni wyglądają na nienajgorzej sytuowanych. Scena jest tak pomyślana, żeby angażować uczucia widza. Bo przecież trudno być obojętnym, gdy się widzi takiego typa, który najwyraźniej nie czuje, jak niestosowne są jego zaczepki pod adresem dziewczyny w żałobie. Mówią o tym nie tylko jej czarny strój, ale też pełne smutku spojrzenie i łza spływająca po policzku. Młoda kobieta patrzy na wprost, jakby nas chciała prosić o pomoc w uwolnieniu od niego. Nie tylko tytuł mówi, że ten dżentelmen jest irytujący. Jego nonszalancka postawa, zapalone cygaro w dłoni (wtedy nie było zakazu palenia) i uśmiech cwaniaka nie przysparzają mu sympatii. Poza tym widać od razu, że to taki goguś, niesłusznie zadowolony z siebie, polujący na młode dziewczyny. Domyślamy się, że tym razem źle trafił – ta młoda dama przeżywa coś trudnego i myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a takie prostackie zaloty są ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili mogłaby sobie życzyć. Po prawdzie chciałoby się wstać, wejść do obrazu i dać temu pajacowi w dziób – zyskując oczywiście wdzięczność napastowanej podróżnej. I to już mówi nam, że autor, prof. Berthold Woltze, niemiecki malarz rodzajowy (czyli malujący sceny „z życia”) dobrze wykonał swoją robotę. Właśnie o to chodziło, żeby obraz wzbudził w nas uczucia, im silniejsze, tym lepiej. Stąd, mimo że obraz jest utrzymany w stylu realistycznym, twarz „dżentelmena” jest bliska karykaturze. Są w niej podkreślone złe cechy, co mocno kontrastuje ze szlachetną twarzą kobiety i z facjatą zmęczonego mężczyzny siedzącego z tyłu. Efekt został więc osiągnięty – obraz nas zainteresował. I o to chodziło. A teraz chodzi jeszcze o znalezienie fałszerstw, których tym razem jest osiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.