Z trzech stref olimpijskich: w Pekinie, Zhangjiakou i i Yanqing polscy sportowcy najcieplej wypowiadali się o tej ostatniej. Mieszkali w niej saneczkarze i narciarze alpejscy, którzy kibicowali sobie nawzajem podczas zawodów.
W tej kwestii najbardziej rzeczowo może wypowiedzieć się Maja Włoszczowska. Należąca do komisji zawodniczej MKOl dwukrotna medalistka olimpijska w kolarstwie górskim odwiedziła wszystkie strefy i to właśnie ta w Yanqing zrobiła na niej największe wrażenie.
"Jeśli chodzi o samą wioskę, to najfajniejsza jest ta w Zhangjiakou, bo jest tu najwięcej przestrzeni. Ale jako miejsce do przebywania - to Yanqing. Można tam wjechać kolejką na górę, poczuć przestrzeń, odetchnąć. Komunikacja jest bardzo prosta, bo wychodzi się z wioski prosto na kolejkę. Nie wiem, czy kiedykolwiek tak było. Zawsze, gdy ja startowałam w igrzyskach, to musiałam godzinę czy półtorej dojeżdżać na trasę" - powiedziała PAP Włoszczowska.
Wioskę w Zhangjiakou Włoszczowska odwiedziła mniej więcej na półmetku igrzysk, ale na początku imprezy pojawiały się w niej problemy. Jednym z nich była temperatura w pokojach, która sprawiła, że m.in. biathloniści Kamila Żuk i Grzegorz Guzik byli przeziębieni.
"Miałam tak zimny pokój, że jak postawiłam mleko przy oknie, to rano miałam kostkę lodu. Od kolegów czy koleżanek wiem, że od razu ich to +załatwiało+. Akurat ja nie byłam chora. Potem już się wszystko unormowało. Jeżeli już się uda dogadać z Chińczykiem, to wszystko załatwi. Ja już mam taki mały kaloryferek i z zimnem nie mam problemu" - relacjonowała ich koleżanka z kadry Monika Hojnisz-Staręga.
"Warunki są dobre, stołówka jest otwarta prawie 24 godziny na dobę, a to ważne, bo każdy tutaj inaczej żyje. Niektórzy mają starty rano, a dla mnie śniadanie jest na obiad. Chodzę spać o drugiej, trzeciej rano, bo starty są późno, a nie chcę tak długo o nich myśleć i niepotrzebnie się stresować" - dodała 30-letnia biathlonistka.
O drobnych problemach na początku igrzysk słyszał też snowboardzista Oskar Kwiatkowski, którego nie ma już w Chinach, bo zakończył występy po zajęciu siódmego miejsca w slalomie gigancie równoległym. Sam jednak niczego negatywnego nie doświadczył.
"Pozytywnie odbieram wioskę, dużo rodzajów jedzenia, można wybierać. Były dobre warunki do tego, żeby trenować i skupić się na sobie, więc ja czułem się dobrze. Może na początku niektórzy nie mogli się odnaleźć, ale później, kiedy spotykaliśmy się na stołówce i wymieniali poglądy, to więcej było pozytywnych komentarzy" - zaznaczył.
Kwestię wyżywienia poruszyła w mniej przychylnym kontekście mieszkająca w Pekinie panczenistka Kaja Ziomek. W niedzielę zajęła dziewiąte miejsce na 500 m i zakończyła już występy na igrzyskach.
"Jedzenie jest dość kiepskie. Już mam trochę dosyć tego i chciałabym wrócić do domu, ale nie wiem, czy będzie możliwość wcześniejszego lotu. Dotychczas było w głowie to, że przede mną start, dzięki czemu każdego dnia adrenalina i motywacja narastały i czuć było, że jest fajnie. Teraz marzę o tym, żeby już być w domu" - przyznała.
W Yanqing trudno o jakiekolwiek negatywne opinie, choć alpejka Zuzanna Czapska przyznała, że na początku pojawiło się trochę chaosu.
"Myślę, że przyjęcie tylu osób naraz i robienie tych testów – czy pozytywne, czy negatywne, co z tym zrobić – to byłoby wyzwanie dla każdego. Na początku było z tym trochę bałaganu, ale to się poprawiło i już nie ma żadnych problemów. Nasza wioska jest bardzo fajna i całkiem spora jak na to, że mamy głównie sanki i narciarstwo alpejskie" - powiedziała PAP Czapska.
Obie grupy polskich sportowców szybko się ze sobą zintegrowały i przychodziły czasem na trybuny, żeby dopingować kolegów podczas ich startów. Nie przeszkodziły im obowiązujące wszędzie procedury związane z pandemią COVID-19.
"Jak ktoś chce się integrować, poznawać nowe osoby, to nie jest to zabronione. My się staraliśmy przed naszymi najważniejszymi zawodami nie zrobić jakiejś głupoty, żeby nie wyszedł komuś pozytywny test. Ale udało nam się poznać całą polską ekipę sanek, co dla mnie jest super. Zawodników z innych krajów też udało się poznać, ale głównie na zawodach" - relacjonowała Czapska.
Ciepło o alpejczykach wypowiedziała się startująca Klaudia Domaradzka, która zakończyła już swoje występy w saneczkarstwie i wyjechała już z Chin.
"Dobrze dogadywaliśmy się z narciarzami, to bardzo pozytywni ludzie. Nawiązały się nowe znajomości. Nasza misja olimpijska też rewelacyjna, z całego serca dziękuję im za wszystko, bo bez nich nie byłoby tej atmosfery" - wspomniała.
Domaradzka zadebiutowała w igrzyskach, zajmując 27. miejsce indywidualnie i ósme w sztafecie. Yanqing zachwycona była od samego początku.
"Pierwsze uczucie, jakiego doznałam wchodząc do pokoju, to że jest bardzo ciepła atmosfera. Pokoje rewelacyjne, cała wioska i otoczka +megafajne+. Z tego, co mówili inni, to jest najlepsza wioska, w środku jest dużo przestrzeni, możemy wyjść. Są restrykcje covidowe, ale to podstawa, do której musimy się przyzwyczaić. Zasad trzeba było przestrzegać, ale to nie było więzienie" - zapewniła Domaradzka.
Zapytana, czy w oczekiwaniu na start i między treningami nie odczuwała nudy, odparła bez chwili wahania: "Z saneczkarzami nigdy jej nie ma i nie będzie".
Również Kwiatkowski nie miał takiego problemu. Cenił sobie towarzystwo startujących w kombinacji norweskiej Szczepana Kupczaka i Andrzeja Szczechowicza.
"Nie lubię być sam, bo się nudzę, ale z naszymi kombinatorami było wesoło. Można było pogadać, pośmiać się, posłuchać muzyki, kibicować innym. Cały czas mieliśmy odpalonego laptopa, oglądaliśmy Marynę (Gąsienicę-Daniel - PAP), skoczków, łyżwiarzy" - opowiadał 25-letni snowboardzista.
Igrzyska w Chinach potrwają do niedzieli.