Muszą znać język liturgii i jeszcze orientować się w obowiązującym rycie.
Niewielki, piękny alpejski kraj, jakby wciśnięty między Niemcy, Austrię, Lichtenstein, Włochy i Francję, pod wieloma względami jest bardzo różny. W Szwajcarii mieszka niespełna 9 milionów ludzi w 26 kantonach, gdzie każdy kanton to jakby osobne państwo. W zależności od kantonu obowiązują tu aż cztery języki: francuski, niemiecki, włoski i retoromański, używany w kantonie Gryzonia.
Tak wielkie bogactwo i różnorodność wpływają też mocno na liturgię. – Trudno wypracować jednolity styl duszpasterski czy liturgiczny – mówi ks. Emanuele di Marco, ceremoniarz biskupi w katedrze św. Wawrzyńca w Lugano w kantonie Ticino.
Msza na przełęczy
Dla szwajcarskich ministrantów to nie lada wyzwanie. Nie dość, że muszą znać język liturgii, dobrze, by orientowali się w obowiązującym rycie. – W zależności od tego, w jakiej części diecezji mieszkają, w takim rycie służą do Mszy. A różnice są znaczne. Na przykład zupełnie inny jest układ Mszy, inny cykl czytań liturgicznych, nawet inny jest układ roku liturgicznego. W rycie ambrozjańskim na przykład Adwent trwa dłużej niż w naszym rycie, rzymskim, a Wielki Post jest krótszy – tłumaczy ks. Emanuele.
Ministranci radzą sobie dobrze. Sprawa komplikuje się jednak, kiedy liturgia sprawowana jest w kilku językach, a dodatkowo jeszcze w rycie ambrozjańskim.
Cały tekst w czerwcowym numerze MGościa