Czego (a może kogo) brakowało Juve, żeby podbić Europę?
We włoskiej lidze są mistrzami niezmiennie od 2012 roku. Co roku szturmem atakują Ligę Mistrzów. Wygrywają wiele bitw. Ale prędzej czy później ktoś staje im drodze do końcowego zwycięstwa. Po raz ostatni Juventus wygrał Ligę Mistrzów 23 lata temu. Później pięciokrotnie walczył o to trofeum w finale. Niedawno, bo w 2017 roku przegrał z Realem Madryt 1:4.
"Stara Dama" (tak nazywa się drużynę Juventusu) w minionych sezonach miała wszystko, co potrzeba do wielkiej europejskiej bitwy piłkarskiej – najlepszą obronę na świecie (o czym świadczyła mała liczba straconych bramek), solidnych rozgrywających, błyszczących formą napastników, skuteczną taktykę... Czegoś jednak brakowało, żeby pokonać Barcelonę czy Real. A może nie czegoś, a kogoś, kto pociągnie za sobą drużynę, weźmie na siebie w odpowiednim momencie ciężar gry, przed kim ugną się kolana nawet najpewniejszych bramkarzy świata. W tym roku tym kimś ma być Cristiano Ronaldo. Brakujące ogniwo w wyścigu po tytuł klubowego mistrza Europy. Bo we Włoszech, póki co, Juventus znów jest bezkonkurencyjny.
Pierwszy poważny egzamin już 20 lutego. Wtedy w 1/8 finału mistrz Włoch zmierzy się z Atletico Madryt. Wielkim atutem Juve jest to, że CR7 w koszulce Realu strzelił Atletico 22 gole... W 29 meczach.