Urządzamy zawrotne wyścigi, raz ja gonię ją, raz ona mnie. Najbardziej lubimy gonitwy w koło, to fascynujące. Dzieciom udziela się nasz entuzjazm, też się ścigają. Najmłodsza Zuzia nie odpuszcza i goni starszych, ile siły w nogach. Wcale aż tak nie odstaje i oto mój Pan zauważa, że cała czwórka powinna z pozostałymi kuzynami i innymi śmiałkami wystartować w biegu Charytatywnym Kids Runners, organizowanym przez fundację „Biegamy z Sercem”.
Niedziela, 30 września, 2018 r.
Hau, Przyjaciele!
Udało się. Wielka rodzinna wyprawa na Wilcze Doły, na Żołędziową Górkę, na miedze między pustymi polami. Rozległe tereny wzywają, by przeć przed siebie, dojść za linię horyzontu, może do Żernicy lub do Smolnicy. Dorośli idą równym krokiem. Dziwne, że im się taki marsz nie nudzi. Gadają bez końca, przeskakują z tematu na temat. Koka i ja przechodzimy samych siebie. Urządzamy zawrotne wyścigi, raz ja gonię ją, raz ona mnie. Najbardziej lubimy gonitwy w koło, to fascynujące. Dzieciom udziela się nasz entuzjazm, też się ścigają. Najmłodsza Zuzia nie odpuszcza i goni starszych, ile siły w nogach. Wcale aż tak nie odstaje i oto mój Pan zauważa, że cała czwórka powinna z pozostałymi kuzynami i innymi śmiałkami wystartować w biegu Charytatywnym Kids Runners, organizowanym przez fundację „Biegamy z Sercem”. Koka nastawiła uszy, ja, niestety, nie potrafię. Ale oboje usłyszeliśmy, że będą biegi. No to trenujemy. Start. Dzieci to samo. Rodzice dopingują. My szczekamy, poganiamy. Spoglądam w oczy Pani, by już dzisiaj usłyszeć, że przed nami ciekawa impreza. Ale Koka rzuca się na mnie, podgryza łapy i ucieka. Ruszam za nią. Ojcowie mierzą czas, dopingują do bicia rekordów. Niestety, matki widząc, że twarze dzieci kolorem przypominają pomidory, zarządzają przerwę w treningu. Nas to na szczęście nie obowiązuje. Wszyscy odpoczywamy chwilę na Żołędziowej Górce. To znaczy, rodzice siadają na starym pniaku, Koka i ja leżymy, wyrównując oddechy, a dzieci zbierają żołędzie. Jest ich tu mnóstwo. Dlatego kieszenie ojców, dzieci, torebki matek są pełne. Nikt nie chce wracać, ale Pani zerka na zegarek i przypomina, że dzisiaj wielki koncert w kościele św. Bartłomieja. Uszy Koki opadły, gdy to usłyszała. Ja podkuliłem ogon. Ale oto kolejna wiadomość i to rewelacyjna. Jedziemy wszyscy do babć, psy zostają z prababcią, a reszta rodziny maszeruje do kościoła na koncert. Rzuciliśmy się na siebie z Koką. Warcząc, gryząc się, skacząc na siebie wyrażaliśmy radość. Prababcia znaczy bowiem całkowity dostęp do jej pudełka ze słodyczami. Cześć. Tytus