Długo nikt o niej nic nie wiedział – takie były czasy. Dopiero po prawie sześćdziesięciu latach Polacy poznali prawdę o dziewczynie, którą komuniści skazali na zapomnienie.
Kiedy Danusia Siedzikówna, znana jako „Inka”, bo o niej mowa, była mniej więcej w waszym wieku…, no może trochę starsza (miała 15 lat), razem ze swoją siostrą Wiesią wstąpiły, podobnie jak wcześniej ich mama, do Armii Krajowej. Danka dodatkowo zrobiła kurs sanitariuszki. Wojna miała się już ku końcowi, był rok 1944, ale do Polski wkroczyła zbrodnicza Armia Czerwona. „Inka” pracowała już wtedy w kancelarii nadleśnictwa Hajnówka. Wokół kręciło się sporo szpiegów. Zaczęto podejrzewać Danusię, że współpracuje z antykomunistycznym podziemiem i w końcu aresztowano. Kiedy prowadzono dziewczynę do więzienia, pojawił się patrol Armii Krajowej. „Inkę” odbito. Ojciec chrzestny namawiał ją, by zamieszkała w bezpiecznym miejscu. Nie chciała. Dołączyła do 5 Wileńskiej Brygady AK. Uznała, że skoro jest sanitariuszką, musi służyć. W akcie oskarżenia komuniści napisali, że „Inka” brała udział w związku zbrojnym, który miał obalić siłą władzę ludową, mordować milicjantów. Że nakłaniała do rozstrzelania funkcjonariuszy komunistycznych. Strasznie ją torturowali w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej i… skazali na śmierć. „Jest mi smutno, że muszę umierać…” – przekazała z więzienia. „Powiedzcie mojej babci, że się trzymam, że zachowałam się jak trzeba”. Dlaczego opowiadam Wam o „Ince”? Po pierwsze dlatego, że musicie znać jej historię. Po drugie dlatego, że nastoletnia „Inka” o wolną Polskę walczyła nie tylko dla siebie, ale i dla nas, dla mnie i dla Ciebie. A po trzecie dlatego, że „Inka” jest mistrzem świata! Ktoś powie: jak to? Przecież zginęła tak młodo, nie dostała żadnego medalu, na dodatek zbrodniarze zakopali jej ciało pod chodnikiem, by nikt nie znalazł grobu… A jednak „Inka” jest bohaterem. Jest mistrzem odwagi, wierności i uczciwości. Zachowała się jak trzeba. Pokazała, że można w każdym czasie i w każdej sytuacji zachowywać się jak trzeba. I o to właśnie chodzi w zamieszczonym na okładce haśle: „Oto plan na lata: zostać mistrzem świata”. Bo każdy mistrzem świata może zostać. Nie chodzi o medale, o wyścigi czy inne konkurencję. Chodzi o to, by cokolwiek byś robił – uczył się słówek czy tabliczki mnożenia, sprzątał swój pokój czy pomagał mamie lepić pierogi – robił to tak, jakby od tego zależał los świata. Byś zawsze, w każdej sytuacji zachowywał się jak trzeba. I wtedy, kiedy ktoś na Ciebie patrzy, i kiedy jesteś sam. Bo tylko wtedy będziesz zarażał innych i mistrzów będzie coraz więcej. Jeden będzie mistrzem odwagi, drugi mistrzem uśmiechu, radości, jeszcze inny mistrzem dobroci, wielkiego serca albo mistrzem cierpliwości. Każdy natomiast powinien być mistrzem miłości, bo na podium z napisem MIŁOŚĆ zmieszczą się wszyscy. Poznajcie mistrzów świata przedstawionych na str. 6–9, Joannę, Natalię, Hannę, Józefa i Carla. Nigdy nie stanęli na podium olimpijskim, ale stanęli na podium najważniejszym. Wygrali życie wieczne, czego sobie i Wam życzę. Fanom piłki nożnej również. Dla nich mamy jeszcze specjalny dodatek w tym numerze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.