Środa, 31 stycznia, 2018r.
Michasia smętnie kręciła się po ogrodzie. Ucieszyła się, gdy wybiegłam do niej, zaczęła rzucać patyki i szyszki, ale nagle opadł z niej entuzjazm. Wtedy właśnie wróciły od babci Paulina z Darią. Były roześmiane, rozgadane, a energia wprost z nich tryskała. „Kiedy wyjeżdżacie na narty?”- zapytała ponuro Michasia. „Nigdzie się nie wybieramy, mamy mnóstwo zadań do wykonania tutaj, na miejscu. A ty coś taka ponura?” „Bo wszystkie koleżanki wyjechały w góry, ostatnio w kółko mówiły o szkółkach, wyjazdach, kombinezonach, nowych czapkach…” Chciała mówić dalej, ale Paulina roześmiała się, przerwała wynurzenia i stwierdziła, że oto zazdrość już ją toczy od środka niczym podstępny robak. Trzeba temu zaradzić, więc niech biegnie do domu, przebierze się i wpadnie szybko do nas na pieczenie maślanych rogali. A gdy ciasto będzie rosło, to biorą się za haftowanie. Babcia oddała wczoraj wnuczkom swoje wielkie zasoby muliny, płócien, zeszytów z wzorami. Trzeba już myśleć o wiośnie, a więc o ciekawych, delikatnych haftach, mają coś zachwycającego, więc niech się Michasia spieszy. Oczy naszej małej sąsiadeczki zmieniały się, gdy kuzynki zachwalały swoje pomysły. Oto stała przed nimi jakby inna dziewczyna, kompletnie niepodobna do tej sprzed 5 minut. Daria też to zauważyła. „Entuzjasta stoi na szczycie świata, to jest fakt. Witamy u góry i pamiętaj, że nie zamierzamy schodzić, a jeśli już, to na krótko.” Michasia nie zrozumiała tych przenośni, ale czuła wielką radość, a o to przecież chodzi. A ja? Hm, rogale, może to nie jest zły pomysł, zawsze lepszy niż haftowanie. Rogale można zjeść, a wyszywanki raczej nie. Cześć Astra