Czasy „Quo vadis” były dla chrześcijan wyjątkowo trudne. I wyjątkowo dobre dla chrześcijaństwa.
Był rok 64. Siwobrody starzec konał na krzyżu. Widok ukrzyżowanych nieszczęśników nie był w Rzymie niczym szczególnym. Ale teraz było inaczej niż zawsze – skazaniec wisiał… odwrotnie. „Został ukrzyżowany głową w dół, jak sam tego pragnął” – napisze półtora wieku później chrześcijański pisarz Orygenes o św. Piotrze. Bo to o nim mowa – o najważniejszym apostole i pierwszym papieżu. Spełniała się zapowiedź Jezusa, którą Piotr usłyszał ponad 30 lat wcześniej: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. Ewangelista zaznacza: „To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga” (J 21,18-19). Nie tylko Piotr w tym czasie uwielbił Boga w podobny sposób. Nieco później męczeńską śmiercią zmarł też św. Paweł. Ścięto go mieczem, bo był obywatelem rzymskim, a Rzymian się nie krzyżowało. Jak mówi legenda, jego głowa, spadając, trzykrotnie odbiła się od ziemi, a w tych miejscach wytrysnęły trzy źródła. W rzeczywistości dużo więcej źródeł wytrysnęło w ludzkich sercach, bo zanim obaj apostołowie zostali zabici, za ich sprawą w Chrystusa całym sercem wierzyły już nieprzeliczone rzesze ludzi. Jak mocna to była wiara, miało się okazać właśnie w Rzymie, a potem w wielu innych miejscach cesarstwa, gdy chrześcijanie padli ofiarą okrutnych prześladowań, jakie rozpętał cesarz Neron.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.