Hau, Przyjaciele!
Grupa marianek umówiła się dzisiaj na wielką wyprawę rowerową. Zaplanowały trasę liczącą około 100 kilometrów. Pani kręciła nosem, inne mamy też, ale ojcowie poparli córki. Obiecali utworzyć kilka punktów kontrolnych i wielkie spotkanie pokoleń na Górze Świętej Anny. Kuba z kolegami zaplanował inną trasę, ale taką, by dwa razy spotkać dziewczyny, umocnić je, rozśmieszyć i dodać otuchy. Oj, jak one się tym denerwowały. Postanowiły udowodnić rodzicom i braciom, że są szybkie, odporne na trudy i zaskoczą ich tempem jazdy. Dlatego po cichu postanowiły wyruszyć pół godziny wcześniej i później zrobić pierwszy postój. Gdy rodzice spokojnie jedli śniadanie, dostali SMSa, że ambitne nastolatki dawno przejechały połowę trasy, a sił mają tyle, że teraz zwiększają tempo. „Brawo, córcia”- wołał Pan. „Nie wygłupiajcie się, jeszcze któraś zasłabnie”- denerwowała się Pani. Kuby już nie było, za to rozdzwoniły się telefony, bo w rodzinach pozostałych dziewczyn panowały podobne nastroje. Zaczęło się nerwowe pakowanie, zawiadomienie babci, że zaraz po nią podjadą. Dyskusja była ostra, emocje też, więc ani Pan, ani Pani nie zwrócili uwagi, że cichutko umościłam się między siedzeniami. Dostrzegła mnie babcia, ale skupiła się na wyciszeniu emocji, do mnie tylko mrugnęła. Gdy osiągnęliśmy szczyt Góry Św. Anny, dziewczyny machały do nas szczęśliwe, dumne, roześmiane. Wyskoczyłam z samochodu, Pan machnął ręką, a ja starałam się być niewidzialna. Wszystkie zatroskane mamy uspokoiły się, bo kondycja i dobra forma marianek była widoczna i szczera. Wkrótce dojechali chłopcy, wszyscy poszli przywitać się z św. Anną, a ja karnie siedziałam przy płocie, przywiązana jakimś sznurkiem, który Pan znalazł z bagażniku. Cześć. Astra