Ładny obraz? Myślę, że się Wam podoba. A jeśli nie, to ja Wam tu zaraz wytłumaczę, że jednak tak. Spróbujcie tam „wejść”. No, spokojnie, nogi przy sobie, nie deptać mi „Małego Gościa” – tak duchowo wejść. Wpijcie się wzrokiem w to malowidło.
Czujecie ten majowy wiatr, który przegania po błękitnym niebie postrzępione chmurki i owiewa twarz Camille Monet? Ta pani tak się nazywała, bo była żoną artysty, Claude’a Moneta. A chłopczyk, który stoi nieco dalej, to Jean Monet. Jeśli on też jest Monet, to znaczy, że jest dla artysty kim? Nie, dziadkiem nie. Tatą też nie. Synem. Tak jest, siadaj, szóstka. A zatem wracamy do ćwiczenia: wpatrujemy się w obraz i czujemy ten wiosenny klimat. Jest pięknie, nie za ciepło, ale też nie za zimno. I te żółte kwiaty, i ta trawa taka zielona, świeża. I to słońce. Chwilo, trwaj… Nie ma sprawy – proszę bardzo: chwila trwa. I będzie trwać tak długo, jak długo przetrwa ten obraz. Bo Claude Monet „złapał chwilę”. Udało mu się utrwalić wrażenie, uczucie, doznanie, przeżycie, nastrój – no, po prostu to, co uchodzi za bardzo chwilowe i ulotne. Mądrze nazywa się to impresją. I stąd słowo „impresjonizm”, którym został nazwany ten „skandaliczny” kierunek w sztuce, którego przykładem jest właśnie ten obraz. A dlaczego skandaliczny? No, nas to on nie bulwersuje, ale oburzał wielu współczesnych Monetowi artystów i krytyków sztuki. Impresjoniści wydawali się im rewolucjonistami. Malowali zupełnie inaczej, niż uczono wiele pokoleń malarzy w Paryżu i innych najlepszych akademiach. Akademicy (bo akademizmem nazywa się tamten poprzedni okres malarstwa) dbali o perfekcyjne przedstawienie wyidealizowanego piękna. Ich obrazy, nawiązujące tematami do religii, historii lub mitologii, były świetne pod względem formy, ale w pewnym sensie sztywne. Impresjoniści tak nie chcieli. Postanowili skupić się na wrażeniu, a nie na idealnej formie. Rozchwiane linie, barwne plamy, z pozoru niedokładne pacnięcia pędzlem – to była nowość. Okazało się, że ten sposób malowania pozwala osiągnąć zupełnie nowe efekty. O ile dzieła akademików można oglądać z lupą, tak są dokładne, o tyle na obrazy impresjonistów trzeba patrzeć z pewnej odległości. Wtedy widzi się tę „złapaną chwilę”, utrwalone wrażenie. Takich rzeczy nie potrafi zrobić fotografia. Zdjęcie pokazuje rzeczywistość mniej więcej tak, jak widzi ją oko, a impresjoniści do tego oka dołożyli serce. W ten sposób skierowali sztukę na nowe tory. Z czasem odbiorcy przestali się krzywić na ten sposób malowania, a w końcu zaczęli się nim zachwycać. I zachwycają się do dziś. Wśród nich jest też Czytelniczka, której obiecałem, że wezmę na swój fałszerski warsztat także coś z impresjonizmu. Wypełniam obietnicę i od razu wyjaśniam, czemu nie za często publikuję tu impresjonistów. Otóż dlatego, że fałszerstwa łatwiej się robi w obrazach z wieloma detalami, szczegółowo odmalowanymi – a to w impresjonizmie nie zdarza się często. Ale jakoś sobie poradziłem. A dlaczego akurat ten obraz wybrałem? Ano, bo maj idzie, a to dzieło bardzo mi do majowego klimatu pasuje ☻ Fałszerstw jest sześć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.