Niesamowity obraz, prawda? Korweta, płynąc nocą pod krwistymi żaglami, oświetlona latarniami, odbija się kaskadą kolorowych błysków we wzburzonym morzu.
Fala unosi się tak wysoko, że tkwiący na jej szczycie statek aż wychodzi z kadru. A Ty, czytelniku tej rubryki, zapadłeś się w wodną dolinę i z tego poziomu obserwujesz żaglowiec. Jeśli wpatrzysz się w obraz, doznasz uczucia, że jesteś tam, w tym groźnym odmęcie, który zajmuje więcej niż połowę obrazu. Przedziwne wrażenie dopełniają gwiazdy na niebie, wyglądające jak połyskujący deszcz, opadający za horyzont. A horyzont jest bardzo bliski, wyznaczony przez krawędź uniesionych fal. To wszystko sprawia, że czujesz się uczestnikiem tej niepokojącej sceny. Tylko czekać, aż woda wyleje się do pomieszczenia, w którym jesteś, niczym w scenie z narnijskiego „Księcia Kaspiana”. Ale co to wszystko znaczy? O co chodzi w tym obrazie? Bo o coś chodzi – jego autor, Ferdynand Ruszczyc, był prawdziwym mistrzem i miał nie tylko genialną technikę malowania, ale też świetnie wyrażał to „coś”, co jest poza kształtami i kolorami. Co tu jest tym „czymś”? Podpowiada nam tytuł: „Nec mergitur”. To fragment łacińskiej sentencji Fluctuat nec mergitur, co znaczy: „Rzuca nim fala, lecz nie tonie”. Kolejna poszlaka to lata, w których Ruszczyc to dzieło malował: 1904–1905. A jeśli wiemy, że Ferdynand Ruszczyc był Polakiem z Wileńszczyzny, to już nam się coś zaczyna składać. Wtedy Polska istniała w sercach Polaków, ale na mapie jej nie było. Zajmowali ją trzej zaborcy, w tym znaczną część – Rosja. Właśnie tę, w której mieszkał Ferdynand Ruszczyc. Pod rosyjskim zaborem Polacy nie mogli oficjalnie mówić i pisać, co myślą o swoich okupantach, i nie mogli publicznie wzdychać za utraconą ojczyzną, a tym bardziej dawać rodakom nadziei, że kiedyś ją odzyskają. W cenie więc były różne formy aluzji – mówiło się lub (jak w tym przypadku) malowało jedno, a oznaczało to coś innego. Łatwo się więc domyślić, że statkiem na obrazie jest Polska, którą rzuca fala – lecz ojczyzna nie tonie. Polska piękna i dumna, choć zagrożona przez żywioł, oklejona jakimiś wodorostami niczym statek widmo w „Piratach z Karaibów”, trzyma się wciąż na powierzchni i świeci wśród ciemności. Czy o to chodziło, możemy się jedynie domyślać, bo Ruszczyc nie podał publicznie do wiadomości, jak należy rozumieć jego obraz. Ja lubię myśleć, że jest tam więcej sensów. Do mnie jeszcze mocniej przemawia porównanie tego okrętu do Kościoła – okręt lub łódź jest zresztą częstym symbolem Kościoła właśnie. To bardzo tu pasuje, bo Kościół jest od samego początku poddany potężnym przeciwnościom, znacznie większym niż Polska – i nie tonie. I nie utonie. I aż do ostatniego dnia tego świata będzie zawsze jasno oświetlonym miejscem ocalenia wśród burz. Takie porównanie jest szczególnie aktualne teraz, w Wielkim Poście, gdy chrześcijanie zmagają się z falami pokus i własnych słabości, żeby dopłynąć do wiecznie szczęśliwego portu. A zatem – trzymajcie się Kościoła, a nie zatoniecie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.