„Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi”. (Mt 5, 13-16)
Sól wsypana do świeżej rany spowoduje piekący ból. Światło pojawiające się nagle w ciemności na moment oślepi. Tymczasem Pan Jezus chce, byśmy byli właśnie jak sól i światło. Nie mówi „możesz być solą”, albo „możesz być światłem”. Mówi „jesteś solą i jesteś światłem dla innych”. To bardzo trudne zadanie, ale potrzebne wszystkim, z którymi przeżywam moją codzienność. Rodzinie, przyjaciołom czy ludziom mi niechętnym. Ostatnio byłam w teatrze na bardzo smutnym spektaklu. Niemal przez dwie godziny aktorzy bardzo starali się pokazać przerażającą rozpacz człowieka pozbawionego miłości, przyjaźni i jakiegokolwiek sensu. Rozwiązaniem takiego życia okazała się śmierć z wyboru. Było mi bardzo ciężko. Ludzie obok wybuchali czasami śmiechem, a ja jak dziecko połykałam łzy. Dopiero następnego dnia pomyślałam, że – choć to może wydać się całkiem absurdalne – trzeba było wstać podczas tego spektaklu i głośno powiedzieć: „To nieprawda! Miłość istnieje i rozprasza nawet najgłębszy mrok. Tym, który daje odczuć pełnię smaku istnienia, który z czułością opatruje nasze rany i rozświetla ciemność, którą w sobie nosimy, jest Bóg”. Mary Wagner przychodzi do kanadyjskich klinik, gdzie zabija się nienarodzone dzieci, modli się i trzyma w ręku kwiaty tak długo, dopóki jej nie wyrzucą. Wydaje się to absurdalne. Ale myślę, że ona właśnie jest jak sól i światło, a z klinik wyrzucają ją ci, których jak sól piecze i jak światło oślepia jej odwaga.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.