Hau, Przyjaciele!
Tyle przygotowań, tyle dyskusji i oto święta już minęły. Jestem ich wielką zwolenniczką. Uwielbiam dom pełen gości, zastawiony stół i brak kontroli nade mną. Pan nie widzi, kto mnie karmi, ile zdołam wyprosić od maluchów, a ile im po prostu wyciągam z rąk. Poza tym, małe dzieci mają tę zaletę, że lubią z jedzeniem odchodzić od stołu i kruszą, coś im wypada na podłogę. Bardzo chętnie to sprzątam, wyręczam domowników jak mogę. Ale nie sądźcie, że myślę tylko o jedzeniu. Najmilsze jest wspólne śpiewanie kolęd. Wszyscy siadają w kręgu i zaczyna się wielki rodzinny koncert. Nastrój, który wówczas panuje jest jednorazowy. Babcia wspominała, że dawno temu wprowadziła się do ich domu stara już kotka. Nie wchodziła do pokojów, wolała podwórko, komórki, najwyżej kuchnię i pokój przy wejściu. Ale raz w roku, gdy rodzina zaczynała kolędowanie, kotka cicho wślizgiwała się, szukała wygodnego miejsca i trwała tam tak długo, jak długo śpiewali. Nie chciała, by ją głaskano, by na nią zwracano uwagę, ona po prostu lubiła wspólny śpiew, może tę atmosferę spokoju, taką niespieszną? No, to jak ja, ale jako mądry pies cenię sobie wszelkie głaskanie, karmienie, zwracanie na mnie uwagi. Ale już po wszystkim, już się goście rozeszli, a Pani z Panem w pracy. Coś podejrzewam, że Paulina i Kuba będą spali aż do powrotu rodziców, więc nie zostaje mi nic innego jak tylko drzemać. Cześć. Astra