Gdyby Józef i Maryja chcieli dziś wjechać do Betlejem, mieliby problem. Miasteczko od Jerozolimy oddziela wysoki na 9 metrów betonowy mur.
Żeby dojechać do Betlejem z Jerozolimy, oddalonej o zaledwie kilkanaście kilometrów, trzeba wsiąść do autobusu linii 21. Dworzec znajduje się przy Bramie Damasceńskiej – największej spośród kilku prowadzących do Starego Miasta. Warto pamiętać, że to arabski autobus – żydowskie do Betlejem nie jeżdżą.
Stop! Kontrola!
Mur Separacyjny – grubą betonową ścianę – zbudowali Izraelczycy. Równomiernie rozmieszczone zasieki, wieżyczki strażnicze, reflektory, drut kolczasty, uzbrojeni ochroniarze i żołnierze – to codzienny widok dla podróżujących tą trasą. Najkrótsza droga wiedzie przez tak zwany checkpoint 300 – izraelski punkt kontrolny na drodze wjazdowej do Betlejem. Każdy, kto tu dociera, musi być skontrolowany. Każde auto zatrzymane i sprawdzone. Tu kończą swój bieg autobusy. Ale nie linia 21. Jej trasa omija checkpoint i wiedzie przez sąsiednią miejscowość Beit Dżala. Wokół niej jeszcze nie zbudowano muru. Kierowca jedzie jak szalony, z głośników płynie głośne arabskie disco, młodzież w bejsbolówkach, mężczyźni wąsaci, o ciemnej cerze i kobiety w hidżabach – tradycyjnych muzułmańskich chustach – tłoczą się w niewielkim busiku. Gwarno w nim i ciasno. Trudno o skupienie przed wizytą w miejscu narodzin Zbawiciela.
Zakaz wjazdu dla Jezusa
Przekraczając granice Betlejem, mijamy wielką niebieską tablicę z napisem: „Ta droga wiedzie do Strefy A pod palestyńskim zwierzchnictwem. Wjazd obywatelom Izraela zabroniony, zagraża twojemu życiu i jest sprzeczny z izraelskim prawem”. Maryja i Józef nie mogliby dziś tu legalnie wjechać. Nieopodal punktu kontrolnego polskie siostry elżbietanki prowadzą sierociniec dla palestyńskich dzieci. Te maluchy straciły wszystko i wszystkich. Zostały porzucone przez rodziców lub osierocone. Siostry dają im dom i zapewniają naukę. Płacą za najlepsze szkoły. Chodzą też do rodzin, pomagają młodym mamom. Najbiedniejszym zapewniają jedzenie, ubrania i opiekę nad dziećmi.
Mur z czekolady
Kiedyś Amin, tata 11-letniego mieszkańca Betlejem, opowiedział mi sen swojego synka. Mohammed śnił, że poszedł z kolegami ze szkoły pod Mur Separacyjny. Okazało się, że mur cały był z… czekolady. A trzeba wiedzieć, że dzieci z Betlejem częściej niż słodycze oglądają zasieki. Wiele dzieci pracuje. Jedne od świtu sprzedają kawę i herbatę robotnikom przekraczającym punkt kontrolny. Inne, umorusane, biegają za pielgrzymami przybyłymi z różnych zakątków świata i proszą o szekla lub dwa. Jeszcze inne próbują sprzedać figurki albo różańce z drzewa oliwnego. Niektóre są jedynymi żywicielami swoich rodzin. Kiedy na początku XXI wieku Betlejem otoczono murem, tysiące mieszkańców straciło pracę w Jerozolimie. Bieda zajrzała w oczy ich rodzinom. Wielu nie dostało nawet pozwolenia na przechodzenie na izraelską stronę. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, od czwartej nad ranem tłoczą się w długiej kolejce w wąskim, pokrytym falistą blachą wejściu do punktu kontrolnego. Inni łapią się każdej pracy. W Betlejem, dzięki pielgrzymom przybywającym, by pomodlić się w miejscu, w którym Jezus przyszedł na świat, mają szansę na przeżycie.
Cały artykuł w styczniowym "Małym Gościu"