Hau, Przyjaciele!
Co za noc. To było już w zeszłym roku, pamiętam. Wieczorem Kuba powiedział, by nikt w nocy się nie wygłupiał, bo małych dzieci w tym domu od dawna nie ma, więc on zarządza ciszę nocną, gdyż musi się do późna uczyć. Faktycznie siedział przy komputerze bardzo, bardzo długo. Pani kilka razy zaglądała do pokoju, a syn się z niej śmiał. „Mamuś, daj mi prezent, naprawdę się ucieszę i wyśpij się, kochany święty Mikołaju”. Nic z tego, Pani tylko go potarmosiła po głowie i wróciła do czytania. Pan drzemał nad gazetą. Ten niepokój i mi się udzielił, więc kręciłam się po mieszkaniu, węszyłam, czuwałam. Wreszcie światło u Kuby zgasło, ale to był początek zamieszania, a nie koniec zimowego wieczoru. W ciemnym przedpokoju Pani wpadła na Paulinę. Obie przeraźliwie zapiszczały. Kuba i Pan od razu wyskoczyli, narobili mnóstwo zamieszania i wybuchy śmiechu rozlegały się jeszcze przez pół godziny. Ale ja zauważyłam, że bagatelizując problem, każdy z nich starał się coś podrzucić pozostałym członkom rodziny. A moje zdumienie sięgnęło zenitu, gdy przyłapałam Panią, jak włożyła mi do coś do kosza. Potem mnie przytrzymywała, bym tam nie zajrzała. Paulina aż kucnęła, śmiejąc się do rozpuku, ale na tym nie koniec, bo po chwili wszyscy pod poduchami odkryli różne paczuszki. No i znowu radość, śmiech, żarty. Dorwałam się do mojego prezentu, wydobyłam z paczki smakowite kości i gryząc je zawzięcie cieszyłam się z wszystkimi, że odwiedził nas św. Mikołaj. Tylko mi wstyd, że go nie zauważyłam. Cześć. Astra