Hau, Przyjaciele!
Wczoraj po roratach Pan i Pani zabrali mnie do dziadków, gdzie długo wspominali jakieś dawne zwyczaje. Słowo „barbórka” padło chyba z dwadzieścia razy. Nie słuchałam uważnie, ale dotarło do mnie, że rodziny się spotykały, śpiewały, bawiły i jadły prosto, smacznie, a dominowały kiełbasy, krupnioki. Oj, mogłaby ta tradycja wrócić. Nawet wskoczyłam na kolana Babci, liznęłam ją po dłoniach kilka razy. No i dowiedziałam się, że w piątek nie mam co liczyć na kiełbasę. Potem drzemałam, gdy oglądano różne albumy z bardzo starymi fotografiami. Pan i Pani wracali okrężną drogą, ale po drodze zawzięcie dyskutowali o zdaniu z księgi Izajasza, że trzeba miecze przekuć na lemiesze, a włócznie na tarcze. W końcu zaczęli się z siebie śmiać, bo przecież nie wypada za ostro przerzucać się argumentami. W domu temat wrócił, bo dzieci akurat przerzucały się wzajemnymi pretensjami. Dopiero przy herbacie nastąpiło pojednanie, a rodzice po raz kolejny tego wieczoru wrócili do Izajasza. Nie używam miecza ani włóczni, ale czasami warknę, zaszczekam, bywa, że ujadam całkiem groźnie. Ale ogólnie to przyjazny ze mnie pies. Świętej Barbary pewnie bym dzielnie broniła. Cześć, Astra