Na początku marzyli o samochodzie. Później poznawali samochód, śrubka po śrubce. W końcu samochodowi dali... swoje nazwisko.
Od najmłodszych lat mieli w sobie iskrę majsterkowicza i odkrywcy. Przerabiali zabawki, naprawiali rowerki. Ale żeby z tak małej iskry powstał wielki ogień wynalazcy i przedsiębiorcy, potrzeba czegoś więcej. Na przykład 10-letni Enzo zobaczył wyścig samochodowy na torze. Odtąd każdą wolną chwilę poświęcał autom, aż sam stał się mistrzem kierownicy. 10-letni Sōichirō chętnie pomagał ojcu w warsztacie kowalskim. Tam nauczył się solidnej pracy. To znaczy takiej, którą wykonuje się najlepiej, jak się da. Inaczej było z Vincenzo. Rodzice marzyli, by został adwokatem. A chłopiec najchętniej wymykał się do warsztatu samochodowego niedaleko domu. Miał inne marzenie. Takie samo zresztą jak Louis ze Szwajcarii, który podróżował z kraju do kraju, żeby to marzenie spełnić. Dziś wszyscy znają nazwiska tamtych chłopców. Chociaż może nie każdy wie, że brzmią one… Ferrari, Honda, Lancia i Chevrolet.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.