Co to za kropkowanie, ha ha ha – śmiali się krytycy sztuki, patrząc na obraz Georgesa Seurata pod tytułem „Niedzielne popołudnie na wyspie Grand Jatte”.
Ponieważ malowidło specom się nie spodobało, wylądowało gdzieś tam na końcu wystawy. Nie mieli spece pojęcia, że po latach ten obraz stanie się sławny na cały świat i zostanie uznany za arcydzieło. Działo się tak, bo młody malarz Seurat zastosował całkiem nową metodę malowania, a jak coś jest nowe, to często budzi nieufność. Polegało to na tym, że zamiast pociągać pędzlem po płótnie, robił nim wielobarwne kropki, kropeczki, kreseczki, punkty, punkciki. Punkt to „point”, stąd ten sposób malowania nazwano później pointylizmem. Było tych kropek miliony. Nic dziwnego, że malowanie obrazu zajęło artyście dwa lata. Seurat wymyślił, że malutkie kropki w różnych kolorach, gęsto ze sobą zestawione, wytworzą w oku efekt jednolitej plamy barwnej i wywołają ciekawy skutek. Na przykład leżące obok siebie kropki czerwone i żółte dadzą wrażenie koloru pomarańczowego, a żółte i niebieskie – zielonego. Cała rzecz w umiejętnym zestawianiu tych barwnych punktów. A Seurat robił to umiejętnie. Metoda malowania to jedna rzecz, ale ten obraz jest niezwykły także z powodu atmosfery tajemniczości, jaka mu towarzyszy. Jakoś dziwnie wyglądają widoczne tam postacie. Pozy sztywne, jak z egipskich malowideł (Seurat rzeczywiście zainspirował się malowidłami z egipskich grobowców). Mimo że jest słoneczne niedzielne popołudnie, a miejsce to wyspa na Sekwanie, ulubione miejsce spacerów paryżan, ludzie wyglądają raczej jak manekiny niż spacerowicze. Twarze są pozbawione wyrazu, zresztą trudno w ogóle mówić o ich jakimś indywidualnym wyglądzie. Są oczy, nosy, usta, jak to u ludzi, ale wyraźnych rysów twarzy nie ma. Jedynie dziewczynka w pomarańczowej sukience przejawia trochę życia. No i mały piesek u dołu obrazu. Niektóre elementy w tym obrazie – a może i wszystkie – coś oznaczają. Jest tam sporo symboli, ale nie wszystkie są jasne. Dziewczynka w białej sukience może symbolizować niewinność, ale łowiąca ryby kobieta wręcz przeciwnie. Małpka na smyczy też się ponoć za dobrze nie kojarzyła. Dziś dla nas takie symbole nie są zbyt czytelne, ale w czasach, gdy obraz powstawał, podobno były zrozumiałe. Tak czy owak mamy na obrazie coś w rodzaju migawki z życia XIX-wiecznego Paryża w niedzielne popołudnie. Właściwie, poza strojami, niewiele różni się to od tego, co mamy dzisiaj na wielkomiejskich „terenach rekreacyjnych”. Tu ktoś biega, tu spaceruje czy wyleguje się, tam pływają kajakiem, a tam żaglówką. Ha, bo też po prawdzie ludzie się specjalnie nie zmieniają. Zmieniają się warunki, w jakich żyją, ale to ma niewielkie znaczenie. W sumie to nawet miło, że 150 lat temu było prawie tak samo. Przynajmniej w niedzielne popołudnie. Fałszerstw jest siedem. Miłego szukania.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.