Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. (Łk 9,18-24 )
Wziąć krzyż – te słowa dosłownie zrozumieli ci, którzy trzydzieści lat temu przejęli się prośbą Jana Pawła II, by drewniany krzyż, zwany dziś krzyżem ŚDM, ponieść przez cały świat. Ten znak, który od Niedzieli Palmowej 2014 r. przemierza całą Polskę, nie idzie sam. Dźwigają go młodzi. Modlą się przy nim, słuchają Boga i siebie nawzajem. Odważnie niosą go tam, gdzie nie brak trudnych ludzkich doświadczeń, ale brak może doświadczenia Boga. „Wziąć krzyż” – to zgodzić się na drogę, którą zaplanował dla mnie Jezus. To odważnie mówić, że jestem blisko Jezusa. Krzyża ŚDM nie da się schować do pudła, ani nawet bagażnika. Podobnie mojego krzyża nie mogę ukryć pod koszulą, w kieszeni i uznać za „prywatną sprawę”. „Zaprzeć się siebie” – to zgodzić się, że nie jestem najmądrzejsza na świecie. Jest Ktoś, kto lepiej ode mnie wie, co mam robić, by osiągnąć szczęście. Pięknie wyjaśnił to Jan Paweł II w liście do młodzieży „Parati semper” w 1985 r. Na przykładzie biblijnego bogatego młodzieńca papież uczy odważnego pytania o radę. Co zrobić, aby żyć szczęśliwie, aby dojść do świętości? Te same pytania zadają setki tysięcy młodych ludzi podczas każdych Światowych Dni Młodzieży. Nie spotykają się tylko dla zabawy, ale szukają tego, co w życiu najistotniejsze. I nikt z nich nie pozostaje bez odpowiedzi. „Tracić swoje życie” – to ufać. Ufać, że nawet jeśli podążanie za Jezusem różni się od kariery, którą proponuje świat, to jest w nim głęboki sens i prawdziwe szczęście. Jako przykład podam nie uczestników ŚDM, ale nas, organizatorów. Ostatnie dwa lata przygotowań były dla mnie jak wyjazd na misje. Bez urlopów, czasu dla znajomych i odpoczynku od pracy. Te dwa lata ofiarowane całkowicie dla ŚDM-u po ludzku były „traceniem życia” – zawieszeniem na dwa lata planów, pomysłów i dotychczasowych zajęć. Znajomi wielokrotnie pytali: nie szkoda ci czasu i zdrowia na przygotowywanie przez dwa lata spotkania, które potrwa niespełna tydzień? To były najpiękniejsze dwa lata mojego życia. Nie dzięki moim zasługom. Ja po prostu uwierzyłam w obietnicę Jezusa, że jeśli „stracę” dla niego te dwa lata, zyskam o wiele więcej. A On mnie nie oszukał.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.