Już wczoraj marianki po nabożeństwie krzątały się wokół groty. Jak zawsze było przy tym mnóstwo śmiechu, dogadywania, głośnego przekazywania sobie rad. A dokoła kręcili się ministranci, którzy jakoś nie potrafili się rozejść. Wprost nie wiedziałam, gdzie stanąć, bo spojrzenia się krzyżowały i jakieś dziwne iskierki przelatywały między chłopakami i dziewczynami. Ksiądz Wojtek uprościł wszystko, wysłał ministrantów po miotły, grabie, taczki i worki. Dziewczyny skupiły się na myciu, polerowaniu i kwiatowych ozdobach. Potem jeszcze nosili ławki i oto wszystko gotowe. Ale do czego? Przecież nie wiem, nie pamiętam, co to jest nabożeństwo fatimskie. Na szczęście najmłodsze marianki też tego nie wiedziały, więc Jadzia tłumaczyła, że przyjdą do groty w procesji ze świecami, że będą wspólnie śpiewali, że nikt nie będzie miał ochoty opuścić tego miejsca, więc na koniec zaśpiewają Najświętszej Panience piosenkę na dobranoc. Spróbuję w tym zamieszaniu nie dać się zamknąć w mieszkaniu, by z bliska wszystko obserwować. A jeśli nawet mój plan się nie uda, to po prostu usiądę na kuchennym parapecie. Bo przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. Pani powtarza zawsze za poetą, że „kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno”. Cześć, Astra