Hau. Przyjaciele!
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo Kuba opowiadał o wielkiej dyskusji, która wybuchła w klasie. Ktoś zakpił z religii, inny stanął w obronie i w ciągu kilku minut wybuchł spór o Boga, o prawdy wiary, o Kościół i już sama nie wiem, co jeszcze, bo wszyscy mówili nerwowo i głośno. Do tego Kuba ciągle odbierał SMSy, umawiał się na spotkanie, w końcu ustalili, że kilku kolegów może do nas wpaść wieczorem, by przygotować się dobrze na jutro do kolejnej rozmowy. Pan wyszedł ze mną na daleki spacer, ale miałam wrażenie, że nie widzi ani mnie, ani pól, ani błota, w które wchodził co chwilę. Chyba szykował dla syna mocne argumenty na jutro. Czułam się niepotrzebna, nawet kilka razy celowo zostałam z tyłu, ale potem goniłam Pana. Paulina pisała zadanie, ale co chwilę wzdychała, podchodziła do półek z książkami. „Kuba, znalazłam coś dobrego. To ksiądz Twardowski. Napisał, że Bogu nie potrzeba dowodów, doktoratów, tez. Bogu, tak jak miłości, wystarczy, że jest.” „Dzięki, siostra, ale to poezja, która do mnie kompletnie nie przemawia. Jesteśmy umysłami ścisłymi, potrzebujemy innych argumentów.” Paulina kompletnie tego nie rozumiała, ja zresztą też nie, a dyskusji nie słyszałam, bo koledzy zamknęli się w pokoju i tylko Pan był z nimi, by im pomóc. Ale gdy próbowałam tam zajrzeć, to usłyszałam zdanie poety; „Pocałuj psa w łapę, bo uczy, jak na Boga czekać.” Teraz to już nic nie rozumiem. Cześć. Astra