nasze media Mały Gość 12/2024

Sebastian Buśk

dodane 18.01.2016 10:26

Lew i Dżungla

W największej na świecie dżungli żył pewien lew o imieniu Grzywacz. Lew swoją nazwę przyjął od przeogromnej i puszystej grzywy, jaka otaczała jego głowę. Ten potężny i majestatyczny kocur, był najsilniejszym zwierzęciem w okolicy. Gdy osiągnął wiek dorosły, stoczył walkę z ówczesnym królem dżungli: wściekłym gorylem, którego pokonał w mig. Zaraz potem Grzywacz zajął miejsce wściekłego goryla i od tamtej pory rządził dżunglą sprawiedliwie. Lew był dumny z siebie jak i z całej dżungli, gdyż według  niego na ziemi nie było równie trudnego miejsca do zamieszkania co dżungla. Żadne też miejsce nie było tak okrutne jak dżungla.

            - Tak, nigdzie nie jest tak ciężko jak tutaj - mówił do siebie często Grzywacz.

            Któregoś dnia do dżungli zawitał pewien naukowiec. Ten chudy jak patyk i długi jak drąg staruszek, zamieszkał w dziczy i całe dnie spędzał na obserwacji zwierząt oraz roślin.  Grzywacz bardzo się zaciekawił na wieść o człowieku, który odważył się pozostać w dżungli.

            - Naprawdę królu, ten człowiek nie boi się niczego - mówił do króla mądry szympans, który był najlepszym przyjacielem lwa, a jednocześnie zajmował stanowisko głównego doradcy króla, z racji tego że był bardzo mądry.

            - Doprawdy? - zapytywał król z lekką nutką ignorancji. - Daję mu maksymalnie trzy dni. Po tym czasie naukowiec ucieknie gdzie pieprz rośnie. Dżungla nie jest dla takich słabeuszy jak on. Dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi.

            Mądry szympans odszedł od króla i zamieszkał na drzewie, z którego codziennie obserwował naukowca. Kościsty staruszek nosił na grzbiecie wielki plecak wypchany po brzegi różnymi rupieciami, o których istnieniu mądry szympans nie miał pojęcia. Za pomocą niektórych tych dziwactw naukowiec rozpalał ogniska, gotował posiłki, ścinał wysokie chaszcze, budował szałasy, łowił ryby, a nawet był w stanie określić swoje aktualne  położenie. Szympans był oczarowany inteligencją naukowca. Po jakimś czasie zdał sobie sprawę z tego, że od wizyty u króla minął cały tydzień, a naukowiec nie wyglądał na osobę, która zamierzała uciekać w popłochu z dżungli.

            - Muszę czym prędzej powiadomić króla - mówił do siebie główny doradca Grzywacza.

            Używając zwisających z wysokich drzew lin, mądry szympans dostał się do legowiska potężnego lwa w bardzo krótkim czasie.

            - Co!? - wrzasnął zdziwiony Grzywacz, na wieść o tym, że naukowiec nie opuścił dziczy. - To niemożliwe! Nikt nigdy nie wytrzymał w dżungli dłużej niż trzy dni. Zaiste ten człowiek musi być królem ludzi, skoro udało mu się tak długo u nas przetrwać. Chyba będę musiał złożyć mu wizytę osobiście. Muszę poznać jego sekret.

            Następnego dnia Grzywacz podszedł do naukowca, który sprytnie wyławiał ryby z krystalicznie czystego potoku. Lew zauważył na brzegu małe ognisko oraz wiszącą nad nim patelnię, wokół ognisko podskakiwało mnóstwo soczystych ryb.

            Jak on to robi? - pomyślał lew.

            Naukowiec dojrzał wielkiego kocura, jak tamten nachyla się nad rybami i je obwąchuje.

            - Proszę się częstować panie królu - powiedział, zanurzony do kolan naukowiec.

            Grzywacz wytrzeszczył na niego swoje wielkie oczy.

            - Nie będziesz wcześniej walczył o swój posiłek? - zapytał, zdziwiony król dżungli. - Przecież to fundamentalne prawo tego miejsca. Każdy walczy o posiłek. Inaczej umrze z głodu.

            Naukowiec machnął swoją kościstą ręką.

            - E tam. Mam tyle jedzenia, że mógłbym się objeść na śmierć.

            Grzywacz przeniósł wzrok na stos ryb, podskakujących na kamienistym brzegu górskiej rzeki.

            Faktycznie! - pomyślał lew. - Ma tyle ryb, że całe moje stado mogłoby się nimi najeść. Jak on to robi?

            - No dalej, są świeże i bardzo smaczne - nalegał naukowiec.

            Lew zamierzał już złapać w pysk parę dorodnych sztuk, ale zaraz potem skarcił się w myślach. Przecież nie po to przyszedł do tego dziwnego chudzielca.

            - Ludzie nie powinni tutaj przychodzić - powiedział Grzywacz stanowczym głosem. - Dżungla nie jest dla was. Dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi. Nigdzie nie jest tak ciężko jak tutaj.

            - Mylisz się królu - odrzekł ze spokojem naukowiec, który nie przestawał wyławiać z rzeki ryb. - Na świecie są miejsca okrutniejsze niż twoja dżungla. Życie w dżungli to bajka w porównania do tamtych miejsc.

            - Co!? - wypalił zdziwiony lew. - To niemożliwe!

            - Ależ tak mój drogi królu. Kiedyś cię tam zaprowadzę, wtedy na własne oczy zobaczysz, że to co mówię, jest najprawdziwszą prawdą.

            Co też ten kościsty człowiek wygaduję? - pytał się lew w myślach. - Zaraz mu pokażę jak wygląda prawdziwa dżungla, to zmieni zdanie. Tak to jest myśl!

            - Człowieku, chodź ze mną. Pokażę ci całą dżunglą wraz z prawami jakie w niej rządzą. Zapewne zmienisz zdanie o tych rzekomych miejscach, która są gorsze od mojej dżungli. Zapewniam cię.

            - Jeśli tak mówisz, to chodźmy!

            Naukowiec w podskokach dostał się na brzeg rzeki. Upiekł ryby na patelni, z których parę ofiarował Grzywaczowi. Lew zjadł je ze smakiem. Były tak dobre, że zwierze nie mogło przestać oblizywać swoich grubych łap. Gdy oboje się posili, zebrali pakunek do obszernego plecaka naukowca i ruszyli w drogę.

            W pierwszej kolejności Grzywacz pokazał naukowcowi drzewo, które niegdyś było bardzo piękne. Teraz wyglądało przygnębiająco, ale nadal jeszcze żyło.

            - Widzisz te dziwne bulwy na drzewie? - zapytał naukowca lew.

            Chudzielec poprawił swoje okulary i dotknął dziwacznych zgrubień na drzewie.

            - To pasożyty - tłumaczył król dżungli. - Osiadły one na tym niegdyś cudownym drzewie. Każdego dnia pasożyty wypijają z rośliny wszelkie soki i w ten sposób żyją. Robią to niestety kosztem drzewa. Czy to nie straszne tak wykorzystywać innych dla własnych celów?

            - Istotnie to bardzo straszne - powiedział, zainteresowany naukowiec.

            Lew wypiął dumnie swoją pierś.

            Tak, to go pewnie zniechęci do zostania w dżungli - pomyślał.

            - Czy to wszystko co chciałeś mi pokazać królu?

            Grzywacz zrobił zdziwioną miną.

            - Ekhm... oczywiście, że nie. Chodź za mną.

            Po niedługim spacerze lew oraz naukowiec dotarli do miejsca, w którym żyły dwa stada bardzo podobnych do siebie małp. Jedne miały czerwone futro na swoich głowach, drugie białe. Król dżungli wraz z naukowcem wtargnęli na terytorium tychże gatunków małp, dokładnie w chwili, gdy prowadziły one między sobą zawziętą walkę.

            - Obserwuj dokładnie chudy człowieku - mówił Grzywacz. - Te dwa gatunki małp walczą między sobą o terytorium. Robią to już od zarania dziejów. Chociaż można powiedzieć, że oba gatunki są bardzo podobne i najprawdopodobniej należą do jednej wielkiej rodziny, to nie potrafią się pogodzić. Codziennie ktoś z obu stron cierpi. Mimo to, oni dalej między sobą walczą. Czy widząc to nadal myślisz, że nie ma bardziej okrutnego miejsca na ziemi niż dżungla?

            Naukowiec obserwował walczące małpy. Mimo, że widział jak jedne małpy ranią boleśnie drugie, to na jego kamiennej twarzy nie pojawił się grymas obrzydzenia.

            - Istotnie królu, dżungla to okrutne miejsce.

            Wreszcie to pojął! - pomyślał uradowany Grzywacz.

            - Ale - mówił dalej naukowiec. - To nadal nie jest najokrutniejsze miejsce na ziemi.

            Lew zamruczał cicho.

            - Zmienisz jeszcze zdanie czowieku, jak ci pokarzę inne okrucieństwa dżungli.

            - Na co więc czekamy. Prowadź!

            Grzywacz nie mógł się nadziwić optymizmowi naukowca. Nie spodziewał się spotkać w życiu, tak silnego emocjonalnie człowieka. Przecież oni żyją w cudownym świecie, w którym nie przytrafiają się takie okrucieństwa jak tutaj. Jakim więc cudem, ten chudzielec jest w stanie to wszystko znieść? Z tymi myślami Grzywacz prowadził naukowca w kolejne miejsce, mieszczące się bardzo blisko od terytorium walczących małp.

            - Jesteśmy na miejscu - oświadczył król dżungli.

             Lew i naukowiec znajdowali się w gęstwinie krzewów tak wysokich, że zakrywały całą postać wysokiego człowieka.

            - Co takiego chcesz mi tutaj pokazać? - zapytał, zaciekawiony naukowiec.

            Lew przysiadł przy jednym krzewie. Wskazał łapą na liście i kazał człowiekowi siedzieć cicho i obserwować.

            Po chwili czekania, wokół krzewu zaczął krążyć duży, latający owad. Zamierzał on osiąść na jednym z listków. Kiedy był już blisko, z listka wystrzelił obślizły jęzor, który pochwycił swoją ofiarą i wciągnął ją do zamaskowanej paszczy. Profesor wydał cichy jęk.

            Lew zaśmiał się cicho, zaraz potem wziął na rękę listek i przyłożył go do światła. Dopiero wtedy naukowiec dostrzegł niewielkiego gada, który wyglądał dokładnie jak liść krzewu.

            - To pewien gatunek jaszczurki - tłumaczył Grzywacz. - Od urodzenia ma ona wygląd oraz kształt listków. Siada więc ta jaszczurka na krzewach lub małych drzewkach i udaje liść. W ten sposób nic nie spodziewające się owady, podchodzą pod samą paszczę jaszczurki. Przyznaj człowieku, że w życiu nie widziałeś tak wielkiego oszusta, jak ten tutaj? W twoim świecie zapewne nie ma takich samolubnych, fałszywych, krwiożerczych i kłamliwych istot?

            - Istotnie królu lwie. Ta istota jest potworna.

            Lew po raz kolejny wypiął dumnie pierś. Zamierzał zapytać swojego gościa, czy ma już dość i chce wracać do cudownego świat ludzi, gdy tamten powiedział, coś co całkiem zbiło z tropu dostojnego kota.

            - Ale są miejsce na świecie, w których mieszkają jeszcze gorsze istoty.

            Grzywaczowi szczęka opadła. Trwał tak chwilę zanim zdołał coś powiedzieć.

            - Dobra widzę, że twarda z ciebie sztuka chudy człowieku. Kolejne rzeczy na pewno przyprawią cię o ciarki na plecach!

            - Na co więc czekamy? Chodźmy!

            Ta pełnia życia naukowca zaczęła powoli irytować Grzywacza. Do tego stopnia, że całą drogę do kolejnego miejsca, król dżungli szedł ze skwaszoną miną.

            Musieli minąć przepaść, przez którą zostało przerzucone wielkie drzewo. Zaraz za nią dostali się do najgłośniejszego miejsca jakie według lwa istniało. Wśród drzew mieszkało tysiące ptaków, które śpiewały w różnych tonacjach. Oprócz nich, na niższych poziomach drzew żyły małpy, pantery, kapibary oraz wiele innych stworzeń krzyczących na różne sposoby. Na ziemi natomiast biegało sporo rogatych stworzeń, wydających z siebie gardłowe okrzyki. Wszystkie te piski, jęki, wrzaski, śpiewy, ryki, syki, mruczenia razem wzięte tworzyły ogromny harmider.

            - I jak? - lew musiał krzyczeć, by człowiek go usłyszał. - Czy na ziemi nie ma głośniejszego miejsca niż to? Jak niby żyć w takich warunkach. Przyznaj człowieku, że dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi. Nigdzie nie ma tak ciężko jak tutaj.

            Naukowiec musiał przycisnąć swoje ucho do paszczy lwa, by cokolwiek dosłyszeć.

            - Istotnie to bardzo głośne miejsce.

            No! - myślał król. - Pewnie nie wytrzymał i zaraz ucieknie z mojej dżungli. W końcu to tylko człowiek. A dżungla to nie miejsca dla takich słabeuszy jak on.

             Naukowiec po raz kolejny nachylił się nad lwem i powiedział:

            - Ale na świecie istnieją miejsca o wiele głośniejsze niż to tutaj.

            - Co?! - wypalił lew. Lecz człowiek go nie usłyszał, gdyż odsunął swoje ucho od wielkiej szczęki króla dżungli.

            - Niech ci będzie chudy człowieku - rzekł rozgniewany Grzywacz, kiedy razem z naukowcem, odeszli daleko od nieznośnego harmidru. - Pewnie ci się tylko wydaje, że na świecie istnieją głośniejsze miejsce, niż tamto, ale to tylko złudzenia. Zapewne to co ci teraz pokażę przerośnie twoje wyobrażenia i zmienisz zdanie o dżungli.

            - Jeśli tak to na co jeszcze czekamy królu dżungli? Prowadź!

            Lew tylko czekał na te słowa. Kilkoma susami dostał się na podwyższenie, z którego można było obserwować wolną przestrzeń, porośniętą suchą trawą. W oddali dostrzegł stado tygrysów. Grzywacz znał ich bardzo dobrze. Z jednym nawet walczył, gdyż tamten ubiegał się o władzę w dżungli. Przegrał jednak w starciu z silniejszym od siebie Grzywaczem. W niewielkiej odległości od leżących na ziemi wielkich kotów, wypasało się stado gazel. Bezbronne, parzystokopytne zwierzęta piły sobie wodę z małego strumienia, nie mając pojęcia, że opodal obserwują je krwiożercze bestie.

            Jak ta pewna siebie chudzina to zobaczy, to ucieknie gdzie pieprz rośnie - myślał Grzywacz.

            Gdy naukowiec dołączył do lwa, tamten wskazał mu tygrysy i kazał obserwować.

            - Gdy sytuacja przybierze zbyt drastyczny obraz, możesz zamknąć oczy - powiedział Grzywacz.

            Naukowiec jedynie wzruszył ramionami, rozsiadł się wygodnie na występie skalnym, wyciągnął z plecaka jakiś przedmiot wyglądający jak dwa walce połączone ze sobą, które miały w środku dziwne, owalne szkła.

            - To lornetka - wyjaśnił naukowiec. - Pozwala ona na oglądanie rzeczy z daleka.

            Lew jedynie prychnął i razem z naukowcem patrzył na poruszone tygrysy, które najwyraźniej zbierały się do ataku. Już dawno wyczuły obecność soczystych gazel. Czekały jedynie aż tamte oswoją się z otoczeniem i przestaną być takie nieufne. Kiedy ten moment nastąpił, kilka mięsożernych osobników podczołgało się pod skraj wysokiej trawy i wyczekiwało na sygnał do ataku. Wydał go wódz stada. Ten sam wielki tygrys, który walczył niegdyś z Grzywaczem o władzę w dżungli. Jako pierwszy wystrzelił z zarośli wprost na nic nie spodziewające się zwierzęta. Gazele bardzo szybko zerwały się do biegu. Uniknęły w ten sposób ataku wodza stada, który z głośnym pluskiem wpadł do wody. Grzywacz zaśmiał się na tamten widok. Mokry tygrys stracił swój impet i choćby nie wiadomo jak bardzo by chciał, nie mógł już brać udziału w gonitwie. Jego pobratymcy jednak zrobili dobrze czekając na rozwój wydarzeń. Wystartowali z zarośli dopiero wtedy, kiedy ich wódz wleciał do wody. Dzięki swojemu dynamicznemu przyśpieszeniu, w mig dopadły stada gazel. Tygrysy potrafią bardzo szybko biegać, ale też bardzo szybko się męczą. Nie są to długodystansowcy jak choćby wilki, które potrafią gonić swoje ofiary nawet przez dziesięć kilometrów. Tygrysy polegają na swojej szybkości, sile oraz precyzji. Będąc blisko stada parzystokopytnych zwierząt, rozdzieliły się by mieć większe szanse na złapanie choćby jednej sztuki. Gazele były mądre i zbiły się w grupę, z której trudno było coś wyrwać. Biegły bardzo szybko. Z każdym kolejną sekundą oddalały się coraz bardziej od tygrysów, którym wyraźnie zaczynało brakować sił. Wielkie koty chciały już się poddać, kiedy jedna z gazel zahaczyła o wystający korzeń i przewróciła się na place. Wtedy tygrysy rzuciły się na nią i zatopiły w bezbronnym zwierzęciu swoje wielkie zęby. Biedne gazela nie miała żadnych szans. Padła bez walki.

            Zadowolony z siebie Grzywacz spojrzał ukradkiem na naukowca mając nadzieję ujrzeć na jego twarzy przerażenie. Czekało go rozczarowanie, ponieważ chudy człowiek patrzył na całe wydarzenie bez cienia emocji. Odłożył spokojnie lornetkę do plecaka i rzekł:

            - Tak, to była bardzo okrutne.

            Lew wyszczerzył swoje zęby.

            - Mówiłem ci, dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi. Nigdzie nie jest tak ciężko jak tutaj.

            Naukowiec przetarł szkła swoich okularów. Zaraz potem zwrócił się do lwa.

            - Z tym akurat się nie zgadzam mój drogi królu dżungli. Pozwól, że teraz ja cię oprowadzę po bardzo okrutnym miejscu.

            - Niech będzie - odpowiedział lew. - Prowadź.

            Naukowiec doszedł razem ze zwierzęciem do portu. Tam oboje wsiedli na statek i popłynęli do ogromnego miasta. Na miejscu chudy człowiek zaprowadził Grzywacza do jednej z dużych fabryk. Wcześniej jednak, założył zwierzęciu okulary, opatulił go długim płaszczem, nauczył chodzić na tylnych łapach oraz dał mu parasol do podparcia, w razie jakby wielki kocur stracił równowagę.

            - Muszę cię upodobnić do ludzi - tłumaczył naukowiec. - Inaczej wszyscy będą się ciebie bać.

            Grzywacz zrozumiał i dał się przebrać. Wyglądał dość komicznie, ale bynajmniej nikt go nie wziął za dziką bestię. Nawet bardzo skrupulatni ludzie, pracujący we wspomianej fabryce.

            - Gdzie my jesteśmy? - zapytał lew, gdy znalazł się w dużym i przestronnym budynku.

            - W pewnej fabryce mój drogi królu dżungli. To takie miejsce, w którym ludzie pracują by mieć pieniądze.

            - A co to pieniądze?

            - To takie papierkowe prostokąty. Można za nie dostać na przykład jedzenie.

            - O! To bardzo praktyczne - mówił Grzywacz. - A co trzeba zrobić, żeby dostać te pieniądze?

            - Chodź, pokażę ci.

            Naukowiec osadził tygrysa przed jedną z wielkich maszyn i poinstruował go. Zwierze miało za zadanie zbierać dziwne odlewy z metalu, jakie wypluwała w wielkich ilościach maszyna i pakować je do kartonów. Po paru godzinach ciężkiej pracy, wielki kocur był tak zmęczony, że ledwo trzymał się na nogach. Na jego szczęście coś wtedy zagwizdało i maszyny przestały działać.

            - Co się stało? - wysapał zmęczony Grzywacz.

            - Fajrant, czyli koniec pracy. Teraz możesz iść po wypłatę, czyli nagrodę za swoją ciężką pracę, dostaniesz pieniądze. Będziesz je mógł potem wymienić na jedzenie.

            Oczy lwa rozbłysły.

            - I to ma niby być okrutne miejsce? - zapytał drwiąco król dżungli. - Phi, to przecież raj!

            Naukowiec lekko się uśmiechnął. Zaprowadził lwa do kierownika fabryki i wszedł do gabinetu razem z nim.

            - Pan Lew Grzywacz - odczytał z kartki kierownik fabryki. - Proszę, o to pańskie wynagrodzenie.

            Gruby mężczyzna wyjął z szuflady jeden, mały banknot i wręczył go zwierzęciu. Król dżungli pochwycił go w swoje włochaty łapy i chwilę potem był już w sklepie. Tam naładował sobie do koszyka mnóstwo produktów. W głównej mierze były to kiełbasy, parówki, szynki, kawałki kurczaków oraz wiele innych mięs. Naukowiec nic nie mówił, tylko szedł uśmiechnięty ciągle przy lwie. Po kilkunastu krokach oboje trafili do kas. Tam okazało się, że lew miał za mało pieniędzy na to, by kupić wszystkie produkty ze swojego koszyka.

            - No dobrze - mówił do kasjerki król dżungli. - Niech pani odłoży wszystkie kiełbasy. Wezmę całą resztę.

            Pani zrobiła jak jej kazano. Mimo to, lew nadal miał zbyt mało pieniędzy.

            - No dobrze, niech pani odłoży teraz wszystkie szynki. Wezmę całą resztę.

            Pani zrobiła jak jej kazano. Mimo to, lew nadal miał zbyt mało pieniędzy.

            Lekko zdenerwowany lew nie dał jednak za wygraną.

            - No dobrze, niech pani odłoży teraz wszystkie kawałki kurczaków. Wezmę całą resztę.

            Pani zrobiła jak jej kazano. Mimo to, lew nadal miał zbyt mało pieniędzy. Grzywacz zrobił się cały czerwony ze złości. Poczekał chwilę aż emocje go opuszczę, dopiero wtedy zwrócił się po raz kolejny do kasjerki.

            - No dobrze, niech pani odłoży teraz wszystkie parówki. Wezmę całą resztę.

            - Ale proszę pana - mówiła kasjerka. - Jeśli odłożę też wszystkie parówki, to nic panu nie zostanie do kupienia.

            Lew nieco się zmieszał. Wskazał na pieniądz, który przekazał wcześniej kasjerce i zapytał grzecznie, co może za niego dostać. Pani mlasnęła przeciągle i wyjęła spod lady małą paczkę zapałek. Podała je przebranemu zwierzęciu, a pieniądz wrzuciła do kasy. Osłupiały Grzywacz zabrał paczuszkę i wyszedł ze sklepu.

            - Czy to jakiś wspaniałe mięso? - zapytał naukowca.

            - Nie - odpowiedział chudzielec, który wyglądał jakby miał zaraz rozpłakać się ze śmiechu.

            - Hmm, a może to jakiś wspaniały owoc?

            - Również nie.

            - A czy jest to jakiś wspaniały kamień, który można zawiesić w grocie i patrzeć jak ładnie błyszczy?

            - Też nie.

            - No to co to jest! - krzyczał lew na całe gardło.

            Naukowiec wziął do ręki paczuszkę. Wyjął z niej zapałkę i potarł ją o szorstki bok opakowania. Na końcu drewnianego patyczka zabłysł ogień. Sierść na grzbiecie wielkiego kocura cała się zjeżyła.

            - To ogień! - wrzasnął król dżungli. - Ratunku!

            - Spokojnie drogi królu dżungli. - To mały płomień, nie wyrządzi ci on krzywdy.

            Lew uspokoił się, lecz zaraz potem wpadł w gniew, gdyż naraz zrozumiał, że za ciężką pracę otrzymał tylko tyle pieniędzy, by kupić sobie niepotrzebne zapałki.

            - To oszustwo! - mówił Grzywacz. - Dlaczego dostałem tak mało pieniędzy?

            - Bo większość wziął kierownik fabryki. - odpowiedział naukowiec.

            - Ale przecież, on tylko siedział i nic nie robił.

            - No właśnie, ten gruby pan żyje dzięki takim osobom jak ty mój przyjacielu. Nic nie robi, tylko czeka aż ty zrobisz wszystko za niego, a on zainkasuje większość nagrody. Nie przypomina ci to czegoś?

            Grzywacz podrapał się po brodzie. Myślał przez dobre parę godzin, kiedy wreszcie w głowie pojawił mu się obraz poniszczonego drzewa na pniu którym, żyły sobie beztrosko pasożyty.

            - On jest jak te pasożyty! - rzekł oświecony lew. - Wysysa z ludzi wszelkie siły oraz środki, by wziąć je dla siebie. A przecież może tylko część pobrać, a resztę zostawić biednym ludziom, by ci też mieli za co kupić jedzenie.

            Naukowiec pogłaskał zwierzę po głowię.

            - Mądry z ciebie król dżungli. Sądzisz teraz, że dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi?

            Lew przytaknął, chociaż zrobił to trochę niemrawo.

            - Dobrze więc - mówił dalej naukowiec. - Chodź proszę za mną, pokażę ci coś innego.

            Chudy człowiek zaprowadził wielkiego kocura do miejsca, w którym znajdowały się dwa rodzaje bloków mieszkalnych. Jedne były wysokie i wyglądały bardzo ładnie, drugie okazały się małymi ruinami. Nagle z jednej i z drugiej strony wyskoczyły grupki ludzi trzymające w rękach jakieś przedmioty zakończone długimi rurami. Ci pochodzący z ładnych bloków mieli jasną skórę i długie włosy, natomiast ci ze zrujnowanych bloków byli ciemni i mieli krótkie włosy. 

            - Obie te grupy należą do ludzi takich samych jak ja - tłumaczył naukowiec. - Mówią troszeczkę inaczej od siebie, ale w gruncie rzeczy należą do tej samej, jednej wielkiej rodziny ludzi. Mają ze sobą karabiny, które potrafią wyrządzić wielką krzywdę. Popatrz teraz co będą robić.

            Lew spojrzał na dwie grupki ludzi. Nagle jedna z nich użyła swoich karabinów i zaczęła ostrzeliwać tych po przeciwnej stronie. Huk strzałów niósł się przez wiele kilometrów, podobnie zresztą jak krzyk ranionych osób. Lew patrzył na to wszystko z rozwartą szczęką. Widać było w jego oczach przerażenie.

            Walka okazała się krótka lecz zawzięta. Rannych było wielu i to obu stronach. Ci którzy trzymali się dzielnie na nogach, zabrali swoich jęczących z bólu towarzyszy do bloków, gdzie przekazali ich w ręce lekarzy. Sami czekali na kolejny dzień, by zemścić się na wrogich ludziach, żyjących w sąsiednich blokach.

            - Coś ci to wydarzenie przypomniało? - zapytał naukowiec lwa, po skończonej walce.

            Król dżungli chwilę dumą.

            - Tak! - rzekł lew. - To tak samo jak z małpami z mojej dżungli. Ci ludzie są podobni. Również należą do grup, które się trochę różnią między sobą, ale to nadal ta sama rodzina.

            - Ta sama rodzina, która rani swoich braci każdego dnia - rzekł posmutniały naukowiec.

            Lew również posmutniał.

            - Sądzisz teraz, że dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi? - zapytał chudy człowiek.

            Lew przytaknął, chociaż zrobił to z jeszcze mniejszym zaangażowaniem, niż poprzednio.

            - W porządku królu lwie. Chodź, czeka cię jeszcze kilka miejsc do obejrzenia.

            Poprowadził przebranego lwa do małego domku, zamieszkałego przez miłą staruszkę.

            - To pani Rozalia - rzekł naukowiec. - Była nauczycielką w szkole do której kiedyś chodziłem. Jest bardzo dobra i niezwykle kochana. Ma wnuczka, który jest jej oczkiem w głowie. Pani Rozalia wszystko dla niego zrobi. O schowajmy się teraz tutaj przy oknie domku. Zaraz zobaczysz dlaczego.

            Zwierze oraz człowiek skryli się w kwiatkach, z których mogli obserwować wszystko co działo się w domku. Wszedł do niej młody pan, ubrany niezwykle elegancko. Miał ze sobą ładny, skórzany neseser. Wyjął z niego dziwny, prostokątny przedmiot.

            - Co to takiego? - zapytał lew, wskazując na przedmiot, leżący w rękach eleganckiego pana.

            - To telefon komórkowy- odparł naukowiec. - Takie przenośne urządzenie, które pozwala na rozmowę między ludźmi oddalonymi od siebie nawet o pół świata.

            - Pół świata! - zdziwił się lew. - To bardzo daleko.

            - Tak, istotnie to bardzo daleko.

            - Ale człowieku, co ten elegancki pan chce zrobić z tym telefonem komórkowym?

            - Chce go oddać pani Rozalii za pieniądze.

            - I co w tym złego?

            - To, drogi królu lwie, że pani Rozalii ma już telefon. Nie przenośny, ale taki zwykły z kablem przytwierdzonym do ściany, ale spełnia to samo zadanie co urządzenie oferowane przez eleganckiego pana. 

            Lew wyglądał na lekko skołowanego.

            - Dlaczego więc, ten pan chce oddać za pieniądze pani Rozalii telefon komórkowy, skoro staruszka ma już inny.

            Naukowiec odpowiedział.

            - Dlatego, że ten elegancki pan chce zarobić pieniądze. Wykorzysta informację o tym, że pani Rozalia ma kochanego wnuczka, który mieszka daleko od niej. Okłamie staruszkę, że ów telefon komórkowy pozwoli jej lepiej porozumiewać się z wnuczkiem. W zamian za to, starsza pani zapłaci bardzo dużo pieniędzy, które oszczędzała przez lata na studia dla wnuczka. O! Zobacz, elegancki pan ją przekonał a pani Rozalia właśnie przekazuje mu pieniądze. Widzisz jak dużo daje?

            - Tak - przytaknął lew. - To bardzo dużo pieniędzy. Można za nie kupić cały kosz jedzenia.

            Lew oraz naukowiec obserwowali jak transakcja dobiegła końca. Elegancki pan pożegnał się i wyszedł na zewnątrz. Tam przystanął na chodniku i zaczął przeliczać pieniądze.

            - Co za głupia stara prukwa - mówił do siebie elegancki pan. - Wystarczy ładnie się ubrać, udawać miłego i można robić w konia takich naiwniaków. Ten telefon nie był jej ani trochę potrzebny, za to mi te pieniądze bardzo się przydadzą.

            Z uśmiechem na twarzy, elegancki pan ruszył do kolejnego domu.

            - Słyszałeś to? - zapytał, zdenerwowany lew. - To oszust! Przybrał jedynie twarz miłego osobnika by zbliżyć się do miłej pani Rozalii i... hyy! - Króla dżungli nagle coś oświeciło. - To dokładnie jak z jaszczurką w mojej dżungli! Ten elegancki pan również przybrał pozory niewinnego człowieka, by wykorzystać kogoś biednego i nieświadomego. Z tą różnicę do jaszczurki, że to elegancki pan przyszedł do swojej przyszłej ofiar, a nie jak jaszczurka, która zawsze czeka na pokarm, który sam wpadnie do niej. Jaszczurka i elegancki pan są siebie warci.

            Grzywacz spojrzał na panią Rozalię, która usiadła na łóżka i ze smutkiem stwierdziła, że popełniła wielki błąd.

            - Jakie to wszystko okrutne! - oznajmił król dżungli.

            Naukowiec przytaknął.

            - Tak, istotnie to bardzo okrutne drogi przyjacielu. Sądzisz teraz, że dżungla to najokrutniejsze miejsce na ziemi?

            Lew nic nie odpowiedział. Jedynie zagryzł mocno usta. Widać było, że cała sprawa z wyłudzeniem przez eleganckiego pana pieniędzy od kochanej pani Rozalii bardzo go poruszyła.

            - Czy jest coś jeszcze co chcesz mi pokazać chudy człowieku? - zapytał Grzywacz, który nawet nie patrzył na naukowca.

            - Jest jeszcze jedno. Ale nie sądzę, byś tam wszedł. Nie obraź się drogi królu lwie, lecz to zbyt drastyczne miejsce, nawet dla kogoś takiego jak ty.

            Grzywacz oburzył się na tamte słowa.

            - Jestem najpotężniejszym zwierzęciem w dżungli. Niczego się nie boję. Prowadź człowieku!

            - Niech będzie.

            Naukowiec westchnął i skierował swoje nogi w kierunku dużego, szarego budynku, z którego dochodziły smutne zawodzenia jakiś zwierząt.

            - Czy mi się tylko wydają, czy są tam jakieś zwierzęta? - zapytał lew.

            - Niestety tak.

            - To świetnie! W końcu zobaczę kogoś podobnego do siebie.

            Chudy człowiek po raz kolejny westchnął.

            - Istotnie zobaczysz, lecz to będzie najstraszniejszy widok w twoim życiu.

            Król dżungli machnął lekceważąco łapą.

            - Phi! Nie zapominają, że król dżungli niczego się nie boi.

            - Zaraz się przekonamy - powiedział pod nosem naukowiec tak, że zwierzę go nie dosłyszało.

            Po paru minutach oboje trafili pod drzwi dużego, szarego budynku. Naukowiec otworzył wielkie, metalowe drzwi i zaprosił do środka swego przyjaciela. Lew wypiął dumnie pierś i zanurzył się w ciemności.

            - Nie wiem, czego niby mam się bać - rzekł lew, który jeszcze nie dostrzegł tego, co działo się wewnątrz.

            Nie minęła minuta, gdy wielki kocur zawył przeraźliwie i wyskoczył z budynku. Sierść na jego grzbiecie tak się zjeżyła, że przywodziła na myśl płetwę grzbietową rekina. Grzywacz biegł co sił w nogach w stronę portu wodnego. Po drodze taranował zdezorientowanych ludzki. Gdy lew znalazł się w porcie, nie dostrzegł żadnego statku płynącego do jego domu. Był tak przerażony, że nie zamierzał czekać aż jakiś przypłynie. Mimo tego, że wszystkie znane koty na ziemi, te duże jak i te małe nienawidzą wręcz wody, to Grzywacz wskoczył do niej i płynął najszybciej jak tylko potrafił. Po ledwie paru dniach dotarł do dżungli. Wyskoczył z wody ochlapując stojące opodal zebry i pognał do swojej groty. Po drodze potrącił mądrego szympansa. Główny doradca króla lwa bardzo się zmartwił na widok swojego przerażonego pana. Postanowił czym prędzej złożyć mu wizytę. Znalazł wielkiego kota skulonego w kącie groty. Mądry Szympans powiedział coś do niego, lecz Grzywacz zdawał się tego nie słyszeć. Król dżungli ciągle miał przed oczami makabrę jakiej był niedawno świadkiem. Dokładnie zapamiętał sobie nazwę jaka widniała na dużym, szarym budynku, w którym wszystko się wydarzyło.

            - RZEŹNIA! - powtarzał przerażony lew. - RZEŹNIA!

            Kiedy mądry szympans zapytał króla lwa o tym co zaszło w miejscu, do którego Grzywacz wyruszył z naukowcem, otrzymał w odpowiedzi słowa, które na zawsze pozostały w jego pamięci:

            - Nasz świat nie powinien nazywać się dżunglą. To ludzki świat powinien przybrać taką nazwę!

 

KONIEC

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..