Hau, Przyjaciele!
Przed roratami Paulina pomagała mamie lukrować pierwszą tegoroczną partię pierniczków i ciasteczek. Pachniało fantastycznie i nie mogę narzekać, bo co chwilkę coś tam łaskawie spadało ze stołu. A ja zjem nawet surowe ciasto, przecież mam mocny i zdrowy żołądek. Tymczasem Paulina się właśnie żołądkowała czyli denerwowała na niektóre dziewczyny, że robią się z siebie laleczki, nieustannie kręcą na coś nosem. Mnóstwo spraw wyśmiewają w paskudny sposób, uważają, że ich poglądy są najlepsze, ich styl jest jedynym dopuszczalnym. Pani jednak nie popierała zacietrzewienia córki. „Czy nie wydaje ci się, że już wpadasz w ich styl, bo zaczynasz też uważać, że tylko twoje podejście do życia jest słuszne. Przecież one nie są winne temu, że od dziecka wpaja im się pewien rodzaj zabawek, zachowań, strojów.” Paulina długo myślała, a lukier spływał wielkimi kroplami na podłogę. Zlizywałam go szybciutko, by nie został nawet ślad, ale Pani to wreszcie zauważyła i aż krzyknęła. Oczywiście na mnie, a ja tylko ratowałam sytuację. „A dzisiaj chichotały, gdy coś powiedziałam o roratach i robiły strasznie głupie miny”- poskarżyła się dziewczyna. „No i co z tego? Masz swoje poglądy, zasady, zwyczaje, masz swój skarb wiary, więc jakie znaczenie ma ich śmiech? Niech się nawet cała klasa śmieje, przecież ty możesz im tylko współczuć, że tego nie znają, nie czują, nie mają. Chyba, że śmiał się ktoś, na kim ci bardzo zależy i dlatego tak zabolało?” Oj, tym pytaniem Pani chyba strzeliła w dziesiątkę, bo Paulina wybiegła z kuchni, zawołała, że musi iść po Jadzię i po Michasię. No i zostałyśmy same w rozbabranej kuchni, w dodatku ja już bez szans na jakieś smakołyki, bo zaczęło się sprzątanie. Cześć, Astra