Jan Słowa ewangelii według św. Łukasza Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. (Łk 3, 1-6)
Bardzo dobrze pamiętam swój chrzest. Przyjąłem go jako dziewiętnastolatek, siedem miesięcy temu, 4 kwietnia 2015 r. w katedrze szczecińskiej. Było to w Wielką Sobotę – Liturgia Wigilii Paschalnej trwała blisko cztery godziny. Moment chrztu był niesamowity. Pochyliłem głowę nad chrzcielnicą, a biskup wypowiedział słowa: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Duch Świętego”. Tak długo czekałem na tę chwilę... W moim domu sytuacja była dosyć trudna. Rodzice odeszli od wiary. Dlatego nie ochrzcili mnie, gdy byłem dzieckiem. Dopiero kilka lat temu zacząłem chodzić co niedzielę na Mszę. Myślę, że zawsze miałem Pana Boga w sercu. Brałem przecież udział w lekcjach religii. Znałem przykazania, modlitwy. Ale nie mogłem pójść do spowiedzi, ani przyjąć Komunii. Kiedyś trafiłem na rekolekcje, które prowadził biskup Edward Dajczak. Każdy podchodził do stopni ołtarza, żeby odnowić swoje przyrzeczenia ze chrztu. Ja… nie miałem czego odnawiać... „Też chcę być chrześcijaninem!” – powiedziałem sobie. Zapragnąłem także dać coś od siebie – zostałem wolontariuszem w parafialnej grupie Caritas. Rok temu, dokładnie 7 października, rozpocząłem swój katechumenat, czyli przygotowanie do przyjęcia trzech sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego: chrztu, bierzmowania i Komunii św. Chrzest wiele u mnie zmienił. Wiem, że mam i prawa, i obowiązki. Mogę już być ojcem chrzestnym, wziąć ślub kościelny. Ale jestem też odpowiedzialny za Kościół, którego nareszcie stałem się częścią. Kiedy Pan Jezus przyjmował chrzest, Bóg Ojciec powiedział: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Dotykają mnie te słowa. Wiem, że Bóg mówi to również do mnie. Jestem Jego dzieckiem. Wiem, do kogo należę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.