część II
Wisienka nie kumplowała się z nami – to znaczy z Julkiem, Maćkiem i mną – od zawsze. Przecież jest dziewczyną. A dziewczyny nie rozumieją męskich podwórkowych spraw. A jednak… Nasza przyjaźń, bo chyba mogę użyć takiego słowa, zaczęła się… na drzewie.
W szkole trwały „Igrzyska w drapaka”. No dobrze, nie w szkole, a po szkole. Nie pamiętam już, kto wymyślił tę zabawę, ale pomysł był wprost genialny. Igrzyska trwały od poniedziałku do piątku. Codziennie wdrapywaliśmy się na inne drzewo w kilku konkurencjach – jak przystało na prawdziwe igrzyska. Na przykład w konkurencji „kto pierwszy na gałęzi” albo „kto wdrapie się najwyżej”, czy „kto w najlepszym stylu”. Sędzią został Olga. Niech nikogo nie zmyli jego przezwisko. Olga to chłopak. Na imię ma Olgierd, lecz Ola, jego starsza siostra, od zawsze mówi na niego Olga. W końcu my też zaczęliśmy tak na niego wołać.
W czwartek na olimpijską arenę wybraliśmy wiśnię, która rosła w szkolnym ogródku. W połowie zawodów przyszła Wisia – moja klasowa koleżanka. W dzienniku i w szkolnej legitymacji jej imię zapisano Wisława. Nie pytając Olgi o zgodę, Wisia wskoczyła na drzewo. O tym, co działo się potem, każdy z nas wolałby na zawsze zapomnieć. Wisia, od tamtego dnia nazywana Wiśnią lub Wisienką, w „drapaku” okazała się lepsza od chłopaków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.