W podstawówce i gimnazjum miałam tendencję do nazywania wszystkich moimi przyjaciółmi po pół roku, roku znajomości. Chyba wynika to z jakiejś potrzeby pewności, stałości, bezpieczeństwa i poczucia niezagrożonej pozycji wśród znajomych. Tak jak "ma się" chłopaka, tak "ma się" przyjaciółkę. Sama się oburzyłam, kiedy opowiadałam bliskiej koleżance o naszych znajomych papużkach- nierozłączkach, a ona rzuciła "No, to tak samo, jakby ktoś nazwał NAS przyjaciółkami". Zapytałam "A nimi nie jesteśmy?", na co ona "Zobaczymy za kilka lat". Bardzo mnie to wtedy zabolało, jednak po paru dniach, na spokojnie uznałam, że skoro wszystkie moje nagłe "przyjaźnie", te z nocnymi zwierzeniami i długimi godzinami wiszenia na telefonie dziwnie się rozpadały po kilku, kilkunastu miesiącach, to może faktycznie nie tędy droga i potrzeba więcej czasu. Od tej rozmowy mijają jakieś 4 lata i to naprawdę jedyna znajomość, która się z czasem nie wypaliła
Więc jeśli jest nam dane być z kimś blisko, to tak będzie - bez względu na zmianę szkół, mieszkanie na drugim końcu miasta czy kłótnie.
Maturzystka
Te niezwykle mądre przemyślenia maturzystki dedykuję wszystkim, którzy ciągle martwią się, czy zrywać przyjaźń, czy ją deklarować. Wasza starsza koleżanka zapewnia, że tu nie chodzi o słowa, o obietnice, ale o fakty, które potrzebują dużo czasu.
Zadaj pytanie: