Hau, Przyjaciele!
Plecak Pauliny już prawie spakowany. To znaczy na biurku i na półkach leżą ułożone w stosy różne rzeczy, podobno wszystkie potrzebne. Współczuję ludziom, bo my nie musimy się tak przygotowywać do wyjazdów. Bierzemy po prostu siebie i koniec. Zjemy, co nam dadzą, przespać możemy się zawsze przytuleni do właściciela. Chociaż w ostatnich dniach to z pewnością potrzebujemy wodę. Moje miski stoją już nie tylko w mieszkaniu, ale też przy wyjściu do domu i w kilka w ogrodzie. Niby wygoda, ale z drugiej strony wiem, że tę wodę piją koty z sąsiedztwa oraz ptaszki. Dlatego w ciągu dnia muszę bardzo czuwać. Upały są straszliwe, ale najbardziej boję się burz. Owszem, jestem dzielnym psem, ale byliśmy dzisiaj na 85 urodzinach cioci Ani, która wprost żyje informacjami pogodowymi i jej lęk trochę mi się udzielił. Zresztą, odwieczny instynkt też każe mi się ukrywać, gdy tylko usłyszę pierwszy grzmot. No i czuję dzisiaj, że coś się zbliża, ale godziny mijają i nic. Jednak na wszelki wypadek nie wykazywałam chęci na dalekie spacery, z czego rodzina zdaje się być zadowolona. Bo jakoś wszystkim jest duszno i ciężko. Czekam też na informację, czy pojadę z mariankami w góry. Bardzo bym chciała, bo takie słowa jak Rycerzowa, Mlada Hora, Soblówka brzmią interesująco. Lada moment będzie telefon, więc siadam obok Pauliny, która w altanie uzupełnia swój wakacyjny dzienniczek. Cześć. Astra