Hau Przyjaciele!
Przepraszam wszystkich, którzy czytają mój notatnik , gdyż zamilkłam nagle i bez wyjaśnienia. Niestety, nie jestem biblijnym Zachariaszem, nie stało się nic cudownego. Ze mną sprawa jest prozaiczna. Do domu wpadła Paulina i porwała mnie po prostu na cudowny i wcześniej nieplanowany wyjazd z ciocią Anią i jej dzieciakami. Wróciłyśmy wczoraj zmęczone, radosne i bardzo zadowolone. Zmęczone dlatego, bo miałyśmy pod opieką sześcioro maluchów. Dwie córki cioci, dwaj synowie jej kuzynki i jeszcze parka koleżanki. Paulina i Jadzia szalały z dziećmi. Ja pomagałam. Urządziłyśmy letnią olimpiadę, a na niej niezwykłe tory przeszkód, działał letni teatrzyk na werandzie i każdego dnia była premiera. Do tego festiwal piosenki i wystawy niezwykłych dzieł plastycznych. Przez nasz ogród płynął uroczy strumyk, więc budowaliśmy tamy, mosty, ale też porty, kamienne miasta, a gdy dzieła były gotowe, maluchy siadały, a dziewczyny zawsze znalazły ciekawą historię biblijną. Wyprawy w góry nie należały do udanych, bo wiek uczestników to od 3 latek do siedmiu, ale kilka okolicznych szczytów zdobyliśmy. Tylko ja już nie wiem, czy to była góra Tabor, czy Przegibek, czy góra Synaj, czy też Parszywka, czy góra Moria lub raczej Bendoszka. Najważniejsze, że dostałam medal za opiekę, a dziewczyny zapewnienie, że za rok ciocie przywiozą większą jeszcze grupkę dzieciaków. Wkrótce wyjazd z księdzem Wojtkiem, ale tylko na tydzień i jest wielka nadzieja, że Paulina mnie zabierze. Cześć Astra