Hau, Przyjaciele!
Z dziką rozkoszą przeciągnęłam się rano w moim koszu i ledwo łypnęłam okiem, gdy Paulina jako ostatnia z rodziny wybiegła z domu. No, przede mną kilka godzin spokojnego snu. Sobota i niedziela były bowiem bardzo aktywne. Dwie wielkie wyprawy rowerowe, wczoraj doprawione lekkim deszczem. Owszem, były urocze postoje, podczas których zostałam hojnie poczęstowana. Owszem, inni rowerzyści też mieli towarzystwo psów, więc zawarłam ciekawe znajomości. Ale plan wyprawy ulegał ciągłej modyfikacji, bo dziewczyny zachwycały się starymi gościńcami, którymi prowadzą ścieżki rowerowe. Na rozstajnych drogach zawsze wybierały dalekie trasy, tak były ciekawe, czy dadzą radę. Wiele razy Paulina proponowała, że mogę wejść do kosza. Pokazała mi dwa pieski, które w ten sposób podróżowały. Ale mam swoją dumę, wolę biegać. Po cichu Wam powiem, że bałam się upadku. No bo co by było, gdyby rower najechał na jakiś korzeń lub kamień? Wyleciałabym jak z procy. Zresztą, podczas dzisiejszej wyprawy czułam, że mam już lepszą kondycję. Tak się składa, że ciągle dojeżdżamy do starego i pięknego kościółka w Rachowicach. Stamtąd prowadzą różne drogi i podobno jeszcze coś nam zostało. I dobrze, bo lubię leżeć przy rowerach, gdy dziewczyny wstępują na modlitwę. Cześć, Astra