Hau, Przyjaciele!
Szał i ruch od rana, a w zasadzie od piątku. Cisza w rodzince się skończyła, wszyscy się pojednali, przeprosili, a potem pośmiali. W piątkowy wieczór grupa starszych dziewczyn zaplatała u nas wieńce adwentowe, wiązała je pięknymi czerwonymi wstęgami, ozdabiała szyszeczkami. Pani okazała się specjalistką w tym temacie, dyrygowała wszystkimi i nawet Kuba gwizdnął z podziwu nad wieńcami. Ze spacerów prawie rezygnuję, bo ludziom zimno i każdy narzeka, że temperatura odczuwalna jest o wiele niższa niż realna. Ja tam nie wiem, ale też wolę kanapę, dywan, no ewentualnie mój kosz. W sobotę odbyło się pierwsze pieczenie pierników. Będą potrzebne za tydzień, gdy przyjdzie św. Mikołaj. Oj, ale się nasłuchałam pisków, gdy powstawały figurki świętego biskupa, gdy spod nożyków wychodziły przecudne aniołki. A w niedzielny ranek marianki podobno bardzo szybko sprzedały wszystkie wieńce. Parafianie pytali, co przygotują na następny tydzień. Podsłuchałam, że szykują stajenki z masy solnej i nie jestem tym zachwycona. No bo co ja będę wtedy podjadała? Miłośniczką pierników też nie jestem, przyprawy korzenne kręcą mnie w nosie, ale i tak zjadam wszystko, co upada na podłogę. Jednak nie narzekam, bo dzisiaj odwiedzili nas dziadkowie, było śpiewanie przy wieńcu, było lukrowanie pierników, a Kuba z panami sprawdzali jakiś czerwony strój, naprawiali laskę. Nie mam pojęcia o co chodzi, tym bardziej, że wyglądali na bardzo przejętych. Będę więc czujna, bo przeczuwam ważne dni. Cześć. Astra