Hau, Przyjaciele!
Zaczęły się mgliste, listopadowe poranki. Wczoraj udało mi się wymknąć z ogrodu i wybrałam się na zupełnie samodzielny spacer wzdłuż naszej ulicy. Doszłam prawie na pola, chociaż miałam wrażenie, że Kuba na mnie gwiżdże. Pewności nie miałam, więc truchcikiem wbiegłam na miedzę. Niestety, nagle ktoś mnie dogonił i krzyczał oburzony. To Paulina. Oj, co się musiałam nasłuchać. Dowiedziałam się, że jestem niewdzięczna, że nie doceniam tego, jak wszyscy ze mną wychodzą na spacer, że nie przejmuję się tym, jak się o mnie martwili, że Kuba się przeze mnie spóźni do szkoły. Sporo tego było, aż się faktycznie zawstydziłam. Zostałam zapięta na smycz i bardzo szybkim krokiem doprowadzona do domu. Na szczęście nikogo już nie było, a Paulina musiała zaraz wybiec, bo dochodziła godzina 8.00. Ale najdziwniejsza sytuacja miała miejsce wieczorem. Oto Paulina bardzo długo nie wracała z angielskiego. Pani do niej wydzwaniała, ale nie odbierała telefonu. Jadzia nie poszła dzisiaj na zajęcia, bo chora. W końcu Pan wziął mnie na smycz i ruszyliśmy w kierunku centrum. Całkiem niedaleko, w alejkach natknęliśmy się na roześmianą grupę dziewczyn, a Paulina była wśród nich. O rety, po raz drugi tego samego dnia słuchałam wyrzutów na temat braku odpowiedzialności i wyobraźni. Na szczęście tym razem to mnie nie dotyczyło. Ciekawe, dlaczego Paulina włożyła do mojej miski tyle smakołyków. Cześć, Astra