Po pierwsze, jest turniej. Po drugie, gra drużyna. Po trzecie, nikt nie podejrzewa, że ona zwycięży. I najważniejsze, po czwarte, ta drużyna zwycięża lub jest o włos od zwycięstwa.
Kiedy słabszy wygrywa z potężnym, staje się czarnym koniem, czyli potężną niespodzianką. Taki koń… to znaczy taka drużyna jest bardzo lubiana. Bo kto nie lubi niespodzianek… Poza tym piłka nożna byłaby strasznie nudna, gdyby z góry każdy wiedział, że wygra Hiszpania czy Niemcy. No, może Brazylia, Argentyna, ewentualnie Włosi czy Holendrzy. Na takich turniejach jak mistrzostwa świata każdy może wygrać z każdym. Historia piłki zna parę prawdziwych niespodzianek. Nie trzeba daleko szukać. Dokładnie 40 lat temu to nasza reprezentacja była rewelacją turnieju w RFN. Polacy pokonali Argentynę i wicemistrzów świata, Włochów. W półfinale pechowo przegrali z Niemcami. Za to w meczu o trzecie miejsce ograli aktualnych mistrzów świata – Brazylijczyków. A królem strzelców turnieju został Grzegorz Lato (7 goli). W 1998 roku we Francji taką Polską była Chorwacja. Też zajęła trzecie miejsce. A Grzegorzem Lato był Davor Šuker (6 goli). A gdyby 12 lat temu, przed mistrzostwami w Japonii i Korei Południowej, ktoś wpadł na pomysł, że w półfinale zagrają Turcja i Korea Południowa, wszyscy postukaliby się w głowę. Turcja leciała na mundial notowana na 22 miejscu na świecie. Korea na 40. Ale najlepszym przykładem czarnego konia są Duńczycy. Na mistrzostwa Europy w 1992 r. ruszyli w ostatniej chwili, bez przygotowania. Przerwali nawet swoje rodzinne wakacje. Nagle mieli zastąpić na mistrzostwach Jugosławię. Zastąpili. I zajęli pierwsze miejsce. I pytanie za sto punktów. A może nawet za tysiąc. Która drużyna może zostać czarnym koniem mistrzostw świata w Brazylii? Jest kilku kandydatów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.