William-Adolphe Bouguereau to ulubiony malarz przeciętnego odbiorcy, nawet gdy ten odbiorca nie zna jego nazwiska. Ludziom po prostu podobają się takie dzieła i koniec.
I to podobają się niezmiennie od chwili powstania, a to już będzie sto lat z dobrym hakiem. Nie podobają się za to wielu znawcom i specjalistom od sztuki, bo oni przecież nie są przeciętnymi odbiorcami, lecz… – no, jakimi? Tak – nieprzeciętnymi, brawo, siadaj, pała. A nieprzeciętny człowiek nie będzie przecież zachwycał się tym, czym zachwyca się przeciętny, no nie? No niekoniecznie – są znawcy, którym się Bouguereau już też podoba. Podkreślam słowo „już”, bo ostatnio jakby akademizm (tak się nazywał panujący w XIX wieku kierunek malarstwa) zostaje na nowo doceniony. Ogólnie mówiąc, akademizm w malarstwie polegał na tworzeniu dzieł perfekcyjnie dopracowanych, a podejmujących tematykę historyczną, mitologiczną i religijną. Obrazy akademików były „wylizane”, gładkie na błysk, a przedstawiane na nich postacie miały idealne proporcje. Po prostu piękno w natarciu. No a Bouguereau był mistrzem akademizmu. Mógłby nieomal powiedzieć: „Akademizm to ja!”. Namalował mnóstwo obrazów, a wszystkie, jak już pisałem, się podobały. Ponieważ pochodził z La Rochelle we Francji – i tam też umarł – wiele jego dzieł zdobi tamtejszą katedrę. W tym i ten obraz, przedstawiający, oczywiście, biczowanie Pana Jezusa. To jedno z największych arcydzieł tego malarza. Widzimy na nim przywiązanego do słupa Jezusa, którego właśnie zaczynają bić dwaj oprawcy. Jego postać mocno odbija się od tła, jasna skóra Chrystusa, w porównaniu z karnacją innych osób, wydaje się świecić. Nie widać tu masakry, Jezus nie jest zakrwawiony, wygląda raczej jak marmurowy posąg. Wygląda to tak, jakby biczowanie dopiero się zaczęło. Inna rzecz, że bicze, jakich używają ci ludzie, są dużo „grzeczniejsze” niż te rzymskie, którymi naprawdę bito Jezusa. Nie ma tu metalowych kulek z haczykami, a tylko sznurki, nie wyglądające zbyt groźnie. Podobnie z rózgami, które w domyśle zostaną użyte potem (jedną właśnie wiąże klęczący mężczyzna w czerwonym zawoju). Bouguereau najwyraźniej nie chciał pokazywać krwi – raczej piękno ciała „najpiękniejszego z synów ludzkich” (jak mówi psalmista). Mimo tego obraz jest bardzo przejmujący i nie pozbawiony grozy. Przyczynia się do tego bezwład Jezusa. Jego naciągnięte ręce i ugięte nogi wskazują na ciężkie wyczerpanie. Wrażenie wzmacnia widok dziecka, które nie może patrzeć na tę scenę, więc odwraca się i wtula w ramiona kobiety po lewej stronie. Zgrozę w oczach ma też dziecko siedzące na ramionach ojca w głębi obrazu. Do tego tłoczący się na małej przestrzeni ludzie i zimno kamiennych ścian i posadzki – to wszystko sprawia, że ten w sumie „grzeczny” obraz wiele mówi o męce Chrystusa i Jego osamotnieniu. Ciekawostką jest autoportret artysty (a właściwie kawałek autoportretu) wtopiony w tłum obserwatorów. Jego twarz widać za postacią mężczyzny w białym wdzianku z rózgą w ręce. To tyle z mojej strony – reszta należy do Was. Głównie poszukiwanie fałszerstw, których tym razem jest 9. Powodzenia życzę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.